„Obama Pama” bazuje na likierze z owoców granat; z kolei „10 cane McCain” to przede wszystkim rum. Jeśli jesteś demokratą, w hotelowym pokoju przywita cię pluszowy osiołek; jeśli republikaninem – równie sympatyczna maskotka słonia. Tak o to zarabia się w Stanach Zjednoczonych na przedwyborczej gorączce.
Największą pomysłowość widać oczywiście w barach, gdzie drinki przyjmują nie tylko polityczne nazwy, ale próbują przewidywać wynik wyboru. Koktajl „Bluebama” to 53 proc. alkoholu, a „Right Wing Johnny’s” tylko 47 proc.
Politycznie przyrządzane są też hamburgery i kurczaki. W jednej z restauracji lewicowe skrzydełka serwowane są z ostrym azjatyckim sosem, a prawicowe – z miodowym teksańskim sosem barbeqcue. Na podstawie zamówionych potraw właściciele lokalu ogłaszają bieżące preferencje klientów.
Hotele także wprowadziły specjalne oferty zniżek czy ulg, nawiązujących nazwami do proponowanych przez kandydatów zmian podatkowych. Jest też oferta apolityczna, a w zasadzie antypolityczna – weekend bez żadnych wiadomości z Waszyngtonu. Telefon komórkowy trafia do depozytu, nie ma telewizji i gazet. W zamian klient otrzymuje iPoda z muzyką relaksacyjną i poddawany jest zabiegom w hotelowym spa.