Miały być renegocjacje Unijnych Traktatów, przestrajanie relacji z Bruksela na nowa częstotliwość, a jest coraz większy stan europejskiej nieważkości. Tak ostanie kilka dni brytyjskiej polityki zagranicznej określają komentatorzy. Premier David Cameron przed wygranymi przez Konserwatystów wyborami obiecał społeczeństwu referendum w sprawie dalszego członkostwa Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej. To nie była jedyna obietnica. Wcześniej - jak podkreślał - wynegocjuje dla swojego kraju w Brukseli spore ustępstwa. Najważniejszymi elementami jego planu była propozycja wprowadzenie ograniczeń w świadczeniach dla imigrantów z krajów Unii - zasiłki po czterech latach płacenia podatków i na pewno nie na dzieci, jeśli nie mieszkają z rodzicami w Wielkiej Brytanii.

Miały być renegocjacje Unijnych Traktatów, przestrajanie relacji z Bruksela na nowa częstotliwość, a jest coraz większy stan europejskiej nieważkości. Tak ostanie kilka dni brytyjskiej polityki zagranicznej określają komentatorzy. Premier David Cameron przed wygranymi przez Konserwatystów wyborami obiecał społeczeństwu referendum w sprawie dalszego członkostwa Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej. To nie była jedyna obietnica. Wcześniej - jak podkreślał - wynegocjuje dla swojego kraju w Brukseli spore ustępstwa. Najważniejszymi elementami jego planu była propozycja wprowadzenie ograniczeń w świadczeniach dla imigrantów z krajów Unii - zasiłki po czterech latach płacenia podatków i na pewno nie na dzieci, jeśli nie mieszkają z rodzicami w Wielkiej Brytanii.
Dawid Cameron /EPA/VASSIL DONEV /PAP

Czarna polewka w Warszawie

Dyplomatyczne tourne Camerona po europejskich stolicach nie przyniosło dotychczas żadnych rezultatów. Jego ostatnia wizyta w Warszawie nie mogła pozostawić brytyjskiemu premierowi żadnych złudzeń. Pozornie Wielką Brytanię i Polskę wiele łączy. Rządy obu krajów sceptycznie obserwują poczynania Brukseli, są konserwatywne i nie chcą podążać drogą w kierunku Stanów Zjednoczonych Europy.

Taka wizja wywołuje podobne dreszcze w Londynie i Warszawie. Mogłoby się zatem wydawać, że nowy polski rząd poprze reformy Davida Camerona, które - jak obiecał swym wyborcom - doprowadzą do ustalenie nowych zasad współpracy Wielkiej Brytanii z Unią Europejską i zwiększą jej konkurencyjność na globalnej arenie. I pewnie premier Szydło udzieliłaby mu takiego wsparcia, gdyby nie fakt, że w Wielkiej Brytanii mieszka prawie milion Polaków.

Propozycje Camerona uderzają potencjalnie w każdą polską rodzinę mieszkającą na Wyspach i w wiele innych, planujących w przyszłości szukać szczęścia nad Tamizą. Jego spotkanie w Warszawie musiało nastąpić, ale wynik był łatwy do przewidzenia.

Lont się pali

Parlamentarna komisja do spraw europejskich, która pracuje przy Izbie Gmin, również zgłosiła swe wątpliwości. W tym przypadku nie chodziło już o merytoryczną zawartość propozycji Camerona, lecz o terminarz. Jej zdaniem renegocjacja unijnych traktatów, nawet zakładając że odbywa się przy dobrej woli partnerów ze wspólnoty (a tak nie jest), to bardzo długotrwały proces. Komisja uważa, że Cameron nie zdąży tego dokonać przed referendum, które musi się odbyć do 2018 roku.

Brytyjski premier toczy zatem pod unijną górę dwa potężne głazy. Pierwszy to brak poparcia dla swych reformatorskich zapędów, drugi to czas. Misterny plan Camerona zakładał, że składając Brukseli ultimatum, otworzą się dla niego wrota europejskiego zrozumienia. A ultimatum było proste - albo zgodzicie się na stawiane warunki, albo moi obywatele zagłosują w referendum bardziej z nieufności niż dla idei zjednoczonej Europy. Pod każdym względem plan Camerona zdaje się palić na panewce. Unii na pewno zależy na współpracy z Wielką Brytanią, jednak nie za wszelką cenę.

Jak zauważają komentatorzy, proponowane przez Camerona reformy naruszają fundamentalne zasady istnienia Unii Europejskiej, której wszyscy obywatele powinni być traktowani tak samo. Swobodna migracja wewnątrz granic wspólnoty i prawa tych, którzy się na nią decydują, są święte.

Kompromis na horyzoncie?

Nic dziwnego, że udzielając wywiadu dziennikarzom, brytyjski minister spraw zagranicznych nie mówił już między wierszami o ultimatum. Philip Hammond wyraźnie dał do zrozumienia, że podczas nadchodzących rozmów w Brukseli, brytyjski rząd nadal obstawał będzie przy swych pierwotnych założeniach, ale otwarty będzie na alternatywne propozycje. Taka zmiana stanowiska Londynu nie oznacza jeszcze paniki, ale to wyraźny sygnał, że rząd premiera Camerona zmierza w kierunku polityki realnej.

Pytanie, czy taki skręt spodoba się to wyborcom? Istnieje prawdopodobieństwo, że szantażując europejskich partnerów groźba wyjścia z Unii, Cameron zostałby przy stole nie tylko skompromitowany jako polityk, ale także z rozczarowanym elektoratem, który wówczas odda głos w referendum na NIE i postawi barierę między Wielka Brytania a kontynentem, o wiele większa niż kanał La Manche. David Cameron powtarza uparcie, że jest zwolennikiem pozostania w Wielkiej Europejskiej Rodzinie. Oby grając w unijnego pokera, nie okazało się, że znalazł się w mniejszości.

(j.)