Słabnie wiatr, rosną nadzieje. Tak można opisać sytuację w ogarniętej pożarami Kalifornii. Żywioł zniszczył tam tysiące budynków, prawie milion ludzi zmusił do ucieczki. Straty liczone są w miliardach dolarów, a pożary ciągle trwają. Prezydent USA ogłosił wczoraj stan klęski żywiołowej w tym regionie, dzisiaj wybiera się tam z wizytą.

Najgroźniejsza sytuacja panuje obecnie w rejonie San Bernardino, gdzie pożar całkowicie wymknął się spod kontroli strażaków. W zagrożonej strefie znalazło się sześć tysięcy domów. We wtorek policja zastrzeliła w okolicach miasta mężczyznę, który prawdopodobnie usiłował podpalić zarośla.

Na szczęście osłabł wiatr, utrudniający akcję gaśniczą, co może oznaczać przełom w walce z żywiołem.

Do gaszenia pożarów zaangażowano najlepszych ludzi i najnowocześniejszy sprzęt. NASA dostarcza zdjęcia satelitarne, które precyzyjnie pokazują miejsca pożarów. Dziesiątki helikopterów i samolotów gaśniczych, poza wodą rozpylają specjalne substancje spowalniające palenie się lasów i zmieniające kierunek ognia, tak by nie wędrował w stronę domów. Na froncie walki z ogniem są także specjalistyczne wozy oraz zdalnie sterowane roboty.

Bilans ofiar jest mniejszy niż wcześniej podawano: zginęło nie pięć, a trzy osoby. 40 kolejnych, głównie strażaków, jest rannych.