Prokuratura bada atak hakerski na system głównego belgijskiego operatora telekomunikacyjnego Belgacom. Z usług tej firmy korzystają w Brukseli dyplomaci i urzędnicy. W belgijskich mediach spekuluje się, że w sprawę zamieszany jest amerykański wywiad.
Belgijski operator poinformował na swojej stronie internetowej, że jego eksperci znaleźli wirusa na 25 tysiącach komputerów podłączonych do wewnętrznego systemu. Firma zapewniła, że atak hakerski nie miał żadnego wpływu na dane klientów i świadczenie usług.
Belgacom ostro potępia ingerencję, jakiej stał się ofiarą. Firma złożyła skargę przeciwko nieznanemu sprawcy i zapewnia o pełnym wsparciu śledztwa, które prowadzi prokurator federalny - czytamy w oświadczeniu. Nie chcieliśmy informować o tej ingerencji w nasze systemy informatyczne do czasu całkowitego oczyszczenia naszych serwerów (z wirusa), co przeprowadzono w weekend - powiedział na konferencji prasowej dyrektor zarządzający Belgacom Didier Bellens cytowany przez dziennik "Le Soir". Dziennik wskazuje na wyjątkowo delikatny i polityczny charakter sprawy w związku z faktem, że większościowym udziałowcem belgijskiego operatora jest państwo.
Przyjęliśmy do wiadomości skargę i podchodzimy do tej sprawy bardzo poważne - powiedział minister ds. przedsiębiorstw państwowych Jean-Pascal Labille. Wyraził nadzieję, że uda się ustalić, kto stał za atakiem. Zapewnił, że po zidentyfikowaniu sprawców rząd podejmie odpowiednie kroki.
Tymczasem belgijska prokuratura oświadczyła, że dotychczas dochodzenie wykazało, iż atak był możliwy tylko ze strony intruzów dysponujących dużymi środkami finansowymi i logistycznymi. Ten fakt w połączeniu ze skomplikowanym charakterem technicznym tego ataku, a także w związku z jego skalą wskazuje na międzynarodowe szpiegostwo, finansowane przez państwo - czytamy. Prokuratura nie podała jednak, o jaki kraj może chodzić, zaznaczyła natomiast, że z informacji jakimi dysponuje wynika, iż celem ataku hakerskiego było przechwycenie strategicznych informacji, a nie sabotaż.
Flamandzkojęzyczny dziennik belgijski "De Standaard" pisze, że biorąc pod uwagę informacje, jakimi zainteresowani byli hakerzy, nie ma wątpliwości co do tego, iż za atakiem stał brytyjski lub amerykański wywiad.
"De Standaard" napisał że amerykańska Agencja Bezpieczeństwa Narodowego (NSA) przez dwa lata monitorowała połączenia dokonywane przez Belgacom, a hakerzy byli początkowo zainteresowani spółką-córką Belgacomu, firmą BICS, działającą na rynku usług telekomunikacyjnych w Afryce i na Bliskim Wschodzie. Jednak cytowany na stronie internetowej gazety rzecznik Belgacom Jan Margot powiedział, że jest zbyt wcześnie, by jako winnego ataku wskazywać amerykańską NSA.
Nie wykluczam, że za atakiem stoi NSA, ale z wyrokiem chciałbym poczekać na wyniki analiz wirusa - podkreślił z kolei w rozmowie z "De Standaard" specjalista ds. bezpieczeństwa w sieci Eddy Willems.
(mal)