Nie w USA ale w stolicy Francji ruszył pierwszy proces więźniów obozu Guantanamo. Na ławie oskarżonych zasiadło 6 Francuzów pochodzenia arabskiego, którzy zostali przekazani przez Amerykanów do Francji. Wszystkim grożą kary do 10 lat więzienia za działalność terrorystyczną.

Komentatorzy prorokują, że proces tak zwanych "francuskich talibów" może się przerodzić w proces administracji Busha. Tego przynajmniej chcą adwokaci oskarżonych, którzy żądają umorzenia sprawy. Twierdzą bowiem, że ich klienci zostali nielegalnie uwięzieni i byli regularnie torturowani przez Amerykanów. Zapewniają również, że przeciwko ich klientom nie ma żadnych dowodów.

Innego zdania jest natomiast paryska prokuratura. Prawie wszyscy oskarżeni odbyli bowiem m.in. długie szkolenia w obozach treningowych Al-Kaidy w Afganistanie, gdzie dostali się z fałszywymi paszportami.

Wielu specjalistów podejrzewa, że mimo antyamerykańskich nastrojów nad Sekwaną, sędziowie będą chcieli surowo ukarać oskarżonych, aby zastraszyć ich kolegów, którzy jeżdżą na szkolenia do islamskich obozów w Pakistanie.