To kres kariery politycznej francuskiego premiera de Villepina - tak wielu obserwatorów komentuje kolejną falę strajków i demonstracji w całej Francji. Ulicami Paryża przeszedł wielki antyrządowy marsz; na ulice wyszło prawie 3 miliony studentów, licealistów i związkowców.
Nawet jeżeli de Villepin nie poda się do dymisji, to jego szanse w przyszłorocznych wyborach prezydenckich są - zdaniem komentatorów - bliskie zeru. Mimo rosnącej fali społecznych protestów przez cały miesiąc zdecydowanie odmawiał on wycofania kontrowersyjnej reformy kodeksu pracy, bo myślał, że jeżeli się ugnie, to straci autorytet męża stanu.
Stało się odwrotnie - znienawidzony przez studentów i związkowców premier został już w praktyce odstawiony przez prezydenta Chiraca na boczny tor, a szaty męża opatrzności przywdział partyjny rywal de Villepina – szef MSW, Nicolas Sarkozy. To on namówił związkowców do środowych negocjacji i umocnił dzięki temu swoją pozycję prawicowego faworyta w wyścigu do Pałacu Elizejskiego
A wtorkowe zamieszki znów zakończyły się starciami. W stolicy policja użyła gazu łzawiącego. Z drugiej strony posypały się kamienie i butelki. Ćwierć tysiąca osób zostało aresztowanych, a kilkadziesiąt odniosło obrażenia. Do demonstracji w ostatniej chwili przyłączyli się chuligani z przedmieść Paryża; pozostali oni na ulicach nawet po zakończeniu manifestacji studenckich. Atakują oni nie tylko policjantów, ale także dziennikarzy i przypadkowych przechodniów.