Prezydent USA George W. Bush zdecydował się na wysłanie sekretarza stanu Colina Powella na Bliski Wschód. Ma on nakłaniać Izrael i Palestyńczyków do zawieszenia broni i przystąpienia do rozmów pokojowych. W swoim wystąpieniu Bush po raz pierwszy zaapelował także o wycofanie izraelskich wojsk z okupowanych miast.
Obserwatorzy zgodnie uznają wystąpienie Busha za zmianę dotychczasowego kursu Białego Domu. Decyzja o wysłaniu Powella na Bliski Wschód zapadła w toku 3-dniowych konsultacji. Uznano również, że podróży sekretarza stanu powinna towarzyszyć szersza wizja podstaw nowego procesu pokojowego. W swoim wystąpieniu Bush mówił, że Ameryka uznaje prawo Izraela do bronienia się przed terrorem. „Jednak, by położyć fundamenty pod zawarcie w przyszłości pokoju, proszę Izrael o wstrzymanie zajmowania palestyńskich terenów i wycofanie się okupowanych miast" – mówił prezydent USA. Bush zaapelował także do Izraela o wstrzymanie osadnictwa na terenach okupowanych. Nie szczędził też słów krytyki dla przywódcy Palestyńczyków Jasera Arafata. Według niego, Arafat zdradził nadzieje własnego narodu na pokój.
Powell ma przekazać Arielowi Szaronowi przesłanie, że utrzymując swe siły na Zachodnim Brzegu Jordanu ryzykuje poróżnienie ze swoim najpotężniejszym sojusznikiem. Sekretarz stanu USA pojawi się na Bliskim Wschodzie w momencie, gdy od dwóch dni nie było palestyńskich ataków terrorystycznych – jeżeli spokój się utrzyma, Izrael będzie musiał w jakiś sposób pohamować swą kampanię. Tym samym jeden z celów misji Powell na Bliski Wschód powiedzie się.
Obserwatorzy są zgodni, że najważniejsza jest już sama decyzja prezydenta Busha, że Waszyngton podejmie się mediacji w konflikcie izraelsko-palestyńskim. Przez ponad rok prezydentury, Bush wyraźnie unikał tej roli
Foto: Archiwum RMF
15:35