Przedterminowe głosowanie trwa od wtorku. Według przewodniczącej komisji kampania wyborcza przebiegała bardzo spokojnie, dopóki: nie postanowiono jej zepsuć z zewnątrz.
Według niej, wybory prowadzone są przejrzyście, a wynik nie zdziwi nikogo z przyjaciół Białorusi. Zgodnie z prawem wyborczym kandydaci mogli wydać zaledwie 30 tysięcy dolarów na całą kampanię. Mieli też do wykorzystania w telewizji i w radiu godzinę czasu antenowego. W efekcie na białoruskich ulicach nie widać kampanii wyborczej. O wyborach przypominają tylko wielkie billboardy. I chociaż z ich treści nie wynika czyja to reklama to ludzie nie mają wątpliwości – Łukaszenki.
Plakaty wyborcze przedstawiające sylwetki wszystkich kandydatów wiszą tylko w komisjach wyborczych. Tuż przed oddaniem głosu mało kto jednak zmienia podjętą decyzję. Jeden z punktów wyborczych w Grodnie odwiedził nasz specjalny wysłannik Piotr Sadziński. Posłuchaj jego relacji:
Władza chciała zmusić jak najwięcej osób, by oddali swój głos jeszcze przed niedzielą. Są jednak grupy, które nie mają wyboru m.in. żołnierze i studenci. Z dziekanatu przychodzą do grupy i często sam dziekan prowadzi studentów na przedterminowe głosowanie. Jeszcze gorzej maja mieszkańcy akademików – ich zmuszają pod groźbą wyrzucenia ze studiów - mówi jedna ze studentek.
W niedzielę decydujące i ostatnie godziny głosowania. Opozycja planuje wiece na ulicach Mińska - sztab Aleksandra Milinkiewicza zapowiada, że będą to demonstracje pokojowe. Czy opozycja nie boi się prowokacji? Posłuchaj relacji specjalnego wysłannika na Białoruś Krzysztofa Zasadę:
Czy na Białorusi powtórzy się ukraiński scenariusz? Uczestnicy pomarańczowej rewolucji nie mają jednak wątpliwości – Łukaszenka nie odda władzy. Nie wierzę już w te wybory (…) za mało mają sił - mówi jeden z Ukraińców.