Zapowiedziany przez prezydenta Donalda Trumpa "proces wycofywania wojsk USA z Syrii nie został ujęty w żadne konkretne ramy czasowe - powiedział agencji Reutera przedstawiciel amerykańskiej dyplomacji. - Możliwe, że nasi wojskowi zostaną tam do pokonania IS".
Decyzja prezydenta to sygnał oznaczający, że Stany Zjednoczone nie zamierzają przedłużać swej obecności wojskowej w Syrii bez końca, ale też, że nie ma pośpiechu z wycofaniem się z Syrii - powiedział agencji Reutera pragnący zachować anonimowość przedstawiciel Departamentu Stanu.
To będzie zresztą przeprowadzone w taki sposób, aby presja wywierana przez nas, naszych sojuszników i naszych partnerów na Państwo Islamskie (IS) ani na chwilę nie słabła; aby nie powstała próżnia, którą mogliby wykorzystać terroryści - powiedział amerykański dyplomata.
Inni urzędnicy i dyplomaci, z którymi rozmawiała agencja Reutera, wskazywali, że wycofanie ok. 2 tys. kontyngentu amerykańskiego z Syrii zajmie z pewnością wiele miesięcy, co otwiera przed Amerykanami możliwość zadania silnych strat dżihadystom, którzy jeszcze niedawno kontrolowali olbrzymie terytoria w Syrii i w Iraku.
Deklaracja tego rodzaju, nawet, jeśli pochodzi z anonimowych źródeł, "jest silnym sygnałem, że siły wojskowe USA mogą pozostać w Syrii aż do całkowitego pokonania Państwa Islamskiego (IS)" - ocenił Reuters.
W komentarzu zaznaczono też, że sygnał tego rodzaju został wysłano przez DS nieprzypadkowo. W przyszłym tygodniu sekretarz stanu, Mike Pompeo udaje się na Bliski Wschód i zależy mu na rozwianiu niejasności, jakie w regionie wywołała deklaracja prezydenta Donalda Trumpa o zakończeniu misji wojskowej w Syrii.
Bliskowschodnia podróż szefa amerykańskiej dyplomacji to zresztą część szerszej strategii - wskazuje Reuters.
Prezydencki doradca ds. bezpieczeństwa narodowego John Bolton uda się w najbliższych dniach do Izraela i Turcji, gdzie przeprowadzi rozmowy. W podróży towarzyszyć mu będzie przewodniczący kolegium szefów sztabów, co jest najwyższym stanowiskiem w hierarchii służbowej sił zbrojnych Stanów Zjednoczonych i James Jeffrey, specjalny wysłannik USA ds. uregulowania konfliktu w Syrii - zapowiedział w piątek rzecznik Rady Bezpieczeństwa Krajowego, Garett Marquis.
19 grudnia prezydent USA Donald Trump nieoczekiwanie ogłosił na Twitterze wycofanie sił amerykańskich w liczbie około 2 tys. żołnierzy i amerykańskiego personelu z północno-wschodniej Syrii, gdzie oddziały Stanów Zjednoczonych walczyły z IS. Jego zdaniem Państwo Islamskie w Syrii zostało już pokonane.
Wpływowy amerykański senator Lindsey Graham, który wcześniej wskazywał na zagrożenia związane z tą decyzją, w niedzielę po spotkaniu z Trumpem zasugerował, że prezydent rozkazał, by wycofywanie sił USA z Syrii odbywało się wolniej.
Sam Trump napisał w czwartek na Twitterze, że decyzja o wycofaniu sił USA z Syrii nie jest zaskakująca. Uzasadniał to interesami Stanów Zjednoczonych.
"Zabiegam o to od lat, a sześć miesięcy temu, kiedy bardzo publicznie chciałem to zrobić, zgodziłem się pozostać dłużej. Rosja, Iran, Syria & inni są lokalnymi wrogami ISIS (Państwa Islamskiego - PAP). My wykonujemy tam pracę. Czas na powrót do domu i odbudowę" - oświadczył prezydent.
We wcześniejszych tweetach Trump uzasadnił swoją decyzję o natychmiastowym wycofaniu ok. 2 tys. żołnierzy amerykańskich z Syrii "całkowitym zwycięstwem nad Państwem Islamskim".
Ogłoszona w środę decyzja prezydenta wywołała krytyczne reakcje w Kongresie, w tym wśród ustawodawców z Partii Republikańskiej. Amerykańskie wyjście (z Syrii) w tym czasie byłoby wielką wygraną dla IS, Iranu, (prezydenta Syrii) Baszara el-Asada i Rosji - ocenił Lindsey Graham. Dodał, że w takim przypadku "będzie trudniej o rekrutację przyszłych partnerów chcących walczyć z radykalnym islamem".
Opracowanie: