Prezydent USA Donald Trump, który w środę przybył z niezapowiedzianą wizytą do stolicy Iraku Bagdadu, oświadczył, że "nie ma w planach" wycofania sił amerykańskich z tego kraju. Niektórzy amerykańscy komentatorzy zwracają uwagę, że termin wizyty nie jest przypadkowy: niedawno z pełnienia funkcji sekretarza obrony zrezygnował James Mittis, Trump poinformował o wycofaniu wojsk w Syrii i zmniejszeniu kontyngentu w Afganistanie, a praca rządu federalnego została częściowo zawieszona.

Samolot z amerykańskim prezydentem na pokładzie po zachodzie słońca wylądował w bazie sił powietrznych położonej na zachód od irackiej stolicy. Razem z Trumpem na miejsce pojechała Melania Trump. W drodze powrotnej Trump ma się zatrzymać w amerykańskiej bazie lotniczej Ramstein w Niemczech.

Komentatorzy wskazują, że termin odwiedzin nie jest przypadkowy, a prezydent szuka sposobu na poprawienie swojego wizerunku po serii mocno krytykowanych decyzji. Od miesięcy wojskowi krytykowali Trumpa za to, że od początku swojej prezydentury nie odwiedził amerykańskich żołnierzy przebywających na Bliskim Wschodzie.

Jak przypomina Reuters, Trump w ostatnich dniach zdecydował o wycofaniu wojsk amerykańskich z Syrii, a także podjął decyzję o zmniejszeniu liczby żołnierzy stacjonujących w Afganistanie z 14 tys. do 7 tys. Trump miał też zasugerować szybszą rezygnację Jamesowi Mattisowi, który pełnił funkcję sekretarza obrony.

W Iraku Trump bronił swojej decyzji o wycofaniu żołnierzy z Syrii. Nasza obecność w Syrii nigdy nie miała być stała - powiedział i dodał, że niektóre oddział "mogą już wrócić do swoich domów i do swoich bliskich".

Chcemy pokoju, a najlepszą drogą do jego osiągnięcia jest siła - stwierdził Trump. Komentatorzy wytykali mu, że wojna w Syrii jest daleka od zakończenia i że Stany Zjednoczone nie mogą sobie pozwolić na pozostawienie sojuszników na lodzie.

Dodał, że "nie planuje wycofania sił USA" z Iraku, ale w związku z mniejszą obecnością USA w regionie, kraje Bliskiego Wschodu "będą musiały zacząć robić wiele rzeczy samodzielnie". Będą też musiały płacić za naszą obecność, bo Stany Zjednoczone nie mogą nadal być policjantem świata - komentował.

Krytyczny stosunek do decyzji Trumpa miał m.in. James Mattis. W zeszłym tygodniu sekretarz obrony poinformował, że rezygnuje z pracy, bo jego poglądy różnią się od poglądów prezydenta. Mattis planował odejść pod koniec lutego, ale Trump zmusił go, by rezygnacja nastąpiła już 1 stycznia.

Również decyzja o zmniejszeniu sił w Afganistanie nie spotkała się z aprobatą.

Poprzednicy Donalda Trumpa, Barack Obama i George W. Bush w czasie swoich prezydentur odwiedzali amerykańskich żołnierzy na misjach na Bliskim Wschodzie.