Wciąż niespokojnie w Wenezueli. Dziesiątki tysięcy mieszkańców tego kraju przemaszerowało ulicami Caracas w stronę wojskowego kompleksu Fort Tiuna, w którym znajduje się między innymi ministerstwo obrony.
Marsz był odpowiedzią na groźby populistycznego przywódcy Wenezueli Hugo Chaveza. Zagroził on, że przejmie siłą szkoły, banki i inne instytucje, które opowiedziały się po stronie opozycji prowadzącej od sześciu tygodni strajk powszechny.
Przeciwnicy prezydenta chcą w ten sposób zmusić go do ustąpienia. Chavez jest jednak nieugięty. Przeciwko demonstrantom wysłał siły policji, która użyła gazu łzawiącego do rozpędzenia tłumu. Chavez nie przebiera też w słowach. Swoich przeciwników nazwał "faszystami" i "terrorystami".
Wzywam cały demokratyczny kraj, by przyłączył się do walki przeciwko faszystom, aby przyłączył się do walki przeciwko terrorystom, do walki przeciwko tym łapówkarzom. Pozwólcie nam ich zwalczyć w pięknej demokratycznej grze - mówił patetycznie Chavez. Zagroził też, że odbierze koncesję tym sieciom telewizyjnym i radiowym, które opowiadają się po stronie opozycji.
W rozwiązanie konfliktu w Wenezueli zamierzają zaangażować się Stany Zjednoczone. Amerykanom najbardziej doskwiera przerwa w dostawach wenezuelskiej ropy. Strajk powszechny kompletnie sparaliżował tam przemysł naftowy, a Amerykanie najwięcej ropy kupują właśnie w Wenezueli.
W tym tygodniu Waszyngton zamierza podjąć stosowne działania w celu odwołania strajku generalnego. Według nieoficjalnych informacji do Stanów Zjednoczonych udał się jeden z przywódców strajkujących Wenezuelczyków. Ma rozmawiać z przedstawicielami administracji George'a Busha i z sekretarzem generalnym ONZ Kofi Annanem.
02:00