Dopiero za kilka dni zostanie formalnie przypieczętowana decyzja o unijnej akceptacji planu restrukturyzacyjnego dla Stoczni Gdańsk. Jednak decyzję o tym, że zakład zostanie uratowany, ogłoszono już teraz. Na wspólnej konferencji w Brukseli zrobiła to unijna komisarz ds. konkurencji Neelie Kroes i minister skarbu Aleksander Grad.
To polski rząd naciskał i starał się, aby pozytywny sygnał w sprawie gdańskiej stoczni wyszedł z Brukseli jeszcze przed obchodami pierwszych, częściowo wolnych wyborów oraz przed wyborami do europarlamentu. Komisarz ds. konkurencji oczywiście nie powiedziała tego wprost. To całkowity zbieg okoliczności, ale głupotą byłoby twierdzić, że nie wiedziałam o rocznicy - powiedziała Nellie Kroes.
Nad kompromisem pracowano cały ostatni weekend. Rząd chciał się pochwalić sukcesem i zyskać kilka punktów w sondażach. Bruksela nie miała nic przeciwko, bo też zależało jej na zakończeniu tej sprawy. Od początku traktowała zresztą inaczej stocznię gdańską niż szczecińską i gdyńską, uwzględniając jej historyczny wymiar, jako kolebki „Solidarności”.
Z werdyktu Brukseli zadowolony jest zarząd stoczni. Wiceprezes Ihor Yatsenko podkreśla jednak, że czeka na szczegóły decyzji. Stoczniowcy z Gdańska nie widzą jednak powodów do radości. Uważają, że zakład pogrążą drastyczne ograniczenia mocy produkcyjnych, narzucone przez Brukselę. Pierwsze to ograniczenie ilości pochylni do jednej sztuki. Kolejne to 20 tysięcy ton przerobu blachy. Powiedzmy, statek kosztuje 35 milionów euro. Po odliczeniu kosztów produkcji, po odliczeniu płac stocznia się nie utrzyma - mówi wiceszef stoczniowej "Solidarności", Karol Guzikiewicz:
Co więcej, tzw. inna produkcja, czyli produkcja elementów elektrowni wiatrowych - zdaniem Guzikiewicza - nie wypali. Związkowcy ze stoczni dostali już zaproszenie na spotkanie z ukraińskim właścicielem zakładu. Mają tam dowiedzieć się, jak wdrażany będzie program naprawczy stoczni.