Co najmniej pięciu biegłych zajmie się sprawą wybuchu gazu w Szczyrku. Zginęło wówczas 8 osób. Śledczy z Bielska-Białej czekają teraz na pisemne opinie specjalistów.
Opinie będą przygotowywali specjaliści od budownictwa, gazownictwa, geologii, geodezji i fizykochemii. Brali już oni udział we wstępnych oględzinach miejsca wybuchu. Teraz będą odpowiadać m.in. na pytania jak długo zbierał się gaz, jak migrowali, dlaczego akurat w tym miejscu zebrało się go tak dużo i co było bezpośrednią przyczyna eksplozji. Wiadomo już, w którym miejscu biegnący tam gazociąg został uszkodzony.
Wszystkie ofiary eksplozji są już zidentyfikowane. Dzięki temu rodzina będzie teraz mogła uzyskać akty zgonów, a potem zająć się organizowaniem pogrzebu.
Do tragedii doszło w 4 grudnia. Eksplozja gazu, który prawdopodobnie dostał się pod dom przy ulicy Leszczynowej 6, całkowicie zniszczyła budynek, w którym przebywało osiem osób - w tym czworo dzieci w wieku od 3 do 10 lat. Mimo natychmiastowej akcji ratunkowej, z gruzów wydobyto tylko ciała zmarłych.
Nie ma słów na opisanie tego, co się tam wydarzyło. Gruzowisko wygląda tak, jakby jakaś olbrzymia siła wyrzuciła w powietrze cały dom, który następnie się zapadł. Z ocenami, kto jest winny, poczekajmy do zakończenia śledztwa. Zginęli wspaniali ludzie, społecznicy, którzy zrobili wiele dobrego dla sportu, turystyki i naszej lokalnej społeczności. Odeszło od nas czworo małych dzieci, które miały jeszcze całe życie przed sobą. Ale pokrzywdzonymi są także ich bliscy, którzy żyją i muszą sobie dać radę z tą tragedią. Widać olbrzymią potrzebę serca wśród tysięcy osób, tych, którzy ich znali, i tych, którzy tylko słyszeli o tragedii, a mimo to natychmiast pośpieszyły ze wsparciem - tym materialnym i duchowym - powiedział burmistrz Szczyrku Antoni Byrdy.
Chodziłem z Wojtkiem do jednej klasy. Tak samo jak ja, pasjonował się sportami zimowymi, wiele razy wpuszczał na swój stok chętnych do treningów, przygotowywał dla nich narty. Wszyscy ich tu znali, bo to mieszkańcy Szczyrku od pokoleń. Wystarczyła jedna chwila i wszystko przepadło. Trudno się z tym pogodzić - powiedział mężczyzna, który przyjechał z żoną, by zapalić znicze w miejscu tragedii.
Ja osobiście ich nie znałam. Przyszłam tu z koleżanką, która znała Wojtka, Anię i ich dzieci. Kiedy tylko zobaczyła na portalu społecznościowym informację o tragedii i zobaczyła ich zdjęcia, wsiadłyśmy do auta, by przyjechać tu i chociaż w ten symboliczny sposób pomóc ich najbliższym - opowiada jedna z osób, które upamiętniły ofiary eksplozji.