Komendant główny policji broni funkcjonariuszy interweniujących rok temu wobec posła Przemysława Wiplera. Właśnie wydał oświadczenie, w którym twierdzi, że policjanci działali zgodnie z prawem. "Nie opublikowaliśmy całości materiału filmowego z interwencji, by nie pozbawiać posła Wiplera resztek godności" - napisał Marek Działoszyński.
Chodzi o nagranie filmowe z karetki, na którym - według szefa policji - poseł Wipler agresywnie zachowywał się wobec sanitariuszy i innych policjantów.
"Ten materiał pogrążyłby pana Wiplera jako posła i człowieka" - napisał Marek Działoszyński.
Dodał, że policjanci mieli prawo stosować środki przymusu bezpośredniego wobec polityka. Opisuje go jako rosłego, kompletnie pijanego mężczyznę, który naruszył nietykalność cielesną funkcjonariuszy.
Co ciekawe, ten opis skwitował następująco: "W nomenklaturze policyjnej osoby takie określa się mianem "nieśmiertelnych", ponieważ działają w amoku, mają olbrzymią siłę i walczą ze wszystkimi. Na całym świecie używa się wobec nich paralizatorów, bo nawet broń palna okazuje się nieskuteczna."
Po tym, jak w mediach pojawiło się nagranie z monitoringu, mające przedstawiać, co wydarzyło się przed jednym z warszawskich klubów, Przemysław Wipler zapowiedział, że będzie dochodził sprawiedliwości.
To nie ja biłem, tylko byłem bity. Dostałem z pięści w twarz, to widać na nagraniach. Policja jest państwem w państwie - zadeklarował.
Podczas konferencji prasowej mówił, że odmówiono mu dostępu do monitoringu. Nagranie, mające przedstawiać, co wydarzyło się przed jednym z warszawskich klubów, opublikowały dwa tabloidy: "Fakt" i Super Express".
Materiał dowodowy zebrany w tej sprawie, uzasadnił podejrzenie, że poseł Wipler popełnił czyny zabronione - mówił wtedy rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie Przemysław Nowak. My dysponowaliśmy innymi materiałami, nagraniami kilkugodzinnymi, a nie kilkuminutowymi. Były doskonałej jakości. Materiał opublikowany pochodzi z dwóch kamer, został zmontowany - dodał.
(j.)