Podczas tej Wielkanocy wielu z nas trudno będzie świętować. Mamy świadomość cierpienia, które rozgrywa się tuż za naszą granicą. Jak spojrzeć na wojnę w ujęciu religijnym? Jak radzić sobie z bezsilnością, złością, strachem, czyli emocjami, ktore towarzyszą nam od początku wojny. O tym Marlena Chudzio rozmawiała z księdzem Jackiem Prusakiem - jezuitą, teologiem, ale także psychologiem i psychoterapeutą.
Marlena Chudzio: Zacznę od takiej osobistej refleksji. Jeszcze chyba nigdy nie byłam tak bardzo nieprzygotowana na święta. Porozmawiajmy na początek o tych zewnętrznych znakach naszego świętowania. Mam problem z tym, żeby szykować rzeczy na święta, kiedy myślę o tym, co dzieje się w Ukrainie. Mam wybrać, które ciasto przygotować i myślę o ludziach, którzy tam nie mają co jeść. Kiedy myślę, że trzeba jeszcze umyć okna, podłogę, widzę zdjęcia domów, z których została jedna ściana. I jakoś mi się to wydaje niemoralne.
Ksiądz Jacek Prusak: Na pewno świętowanie w tym roku będzie inne. Powinno być inne. Tylko pamiętajmy o tym, że jeśli naprawdę przeżywamy święta z perspektywy religijnej a nie kulturowej, to one też miały po raz pierwszy miejsce w trakcie okupacji jednego narodu przez drugi. Na podwórku nie było spokoju, a osobę, którą będziemy wspominali przez te dni, zgładzono. To powinno nam urealnić, że to co najczęściej świętujemy, sprowadza się do tego, żeby było miło, przyjemnie i spokojnie. Świętować mamy zawsze prawo, tylko musimy to świętowanie dostosować do okoliczności. Skupienie się w tych świętach na sobie, kiedy obok są uchodźcy, kiedy są ofiary, byłoby niemoralne. Ale z drugiej strony nie chodzi o to, żeby popaść w rozpacz, smutek, nie cieszyć się z tych świąt, tylko może starać się je przeżywać właśnie z nimi albo obok nich. Nie chodzi o wielką zewnętrzną pompę, ale gest solidarności. Dalej jest powód, żeby świętować tylko pewnie trzeba zmienić oprawę, żeby to było autentyczne.
Nie można wybierać nic z Triduum Paschalnego, bo jest całością, ale jakiś bliższy w tym momencie staje się ten Wielki Piątek niż Niedziela Wielkanocna. Ale to Niedziela jest sednem naszej religii.
Niewątpliwie łatwiej nam przeżywać Wielki Piątek, bo widzimy wyraźnie krzyż. Ten krzyż Ukrainy. I dobrze. Natomiast bez wiary nie wiemy, czy to ma sens czy nie. Dzięki wierze możemy popatrzeć do przodu. Nawet jeśli wojna trwa, możemy mieć siłę do tego, żeby nie popaść w rozpacz. My jesteśmy przyzwyczajeni Wielkiej Soboty. Polacy lubią te koszyczki i tak dalej. Często zapominają, że to poświęcenie pokarmów, a nie poświęcenie koszyków. Ale np. w krajach Ameryki Łacińskiej, gdzie przez lata dochodziło do takiego systemowego nadużywania władzy, męczenia ludzi, Wielki Piątek jest najważniejszy z Triduum. Dlatego, że ci ludzie odczuwają taką naturalną solidarność z Jezusem i jego krzyżem. Dzięki temu odnajdują siłę i sens w życiu, próbując walczyć o swoje prawa albo czekając na lepszy świat. Z perspektywy wiary oczekujemy, że poza tym, co widzimy, poza tą ciemność i krzywdą jest jeszcze coś więcej. Ostatecznie dobro pokona zło nawet w sercach tych, którzy się wydają, że już tego dobra w nich nie ma.
Odkrywam jeszcze jedną rzecz patrząc na te obrazy z Ukrainy. Stojąc pod krzyżem, czuje się bezsilność. Nie można pomóc ofierze, nie można się z nią zamienić miejscem, nie można skrócić jej cierpienia. Co można?
Może tylko być obok. Jezus nie mógł zejść z krzyża. Dokładnie się w jego życiu wydarzyło to, co pani w tej chwili opisała - bezsilność i bezradność. On nie był ofiarą przypadkową, on się zgodził na swoją śmierć, ale myślę, że tu warto pamiętać o tym, jak się zachowała jego matka. To o tym zapominamy. W opisie Ewangelii jest znacząca informacja, że ona stała pod krzyżem. Najczęściej my przytłoczeni takim bólem, cierpieniem i krzywdą, popadamy w rozpacz. Ona cierpiała, ale ona stała. I myślę, że jeśli nam będzie trudno, a musi być trudno przeżywać ten Wielki Piątek, bo widzimy te krzyże zmulitplikowane, to patrzymy także na nią. Nawet w obliczu takiego cierpienia, jak śmierć własnego dziecka, kiedy się wie, że jest to po prostu zupełnie niesprawiedliwe, że to nie jest przypadek tylko terror, dalej można stać, a nie upadać. A jeśli się upadnie, to można powstać. Każdy z nas indywidualnie musi szukać swojej postawy i swojego miejsca pod krzyżem, ale lepiej być tam, niż uciec.
Zadał mi ktoś ostatnio pytanie - ksiądz też to pytanie zna, bo na pewno słyszał je wiele razy: Czemu Bóg pozwala na takie cierpienie?
Nie ma odpowiedzi. To jest odwieczne pytanie skąd jest zło. Dlaczego jest zło, jeśli się wierzy, że Bóg jest wszechmocny i dobry. Tu nie mamy do czynienia z kataklizmem - w sensie wydarzeń związanych z prawami przyrody. Tu mamy do czynienia z wyborami moralnymi konkretnych ludzi. Niestety jeśli mamy być wolni, to musimy popełniać błędy. Wiem, że do tej wojny doprowadzili ludzie, a Jezus także umarł wskutek zewnętrznego spisku. Można byłoby zadać pytanie i to pytanie oczywiście wielokrotnie padało, dlaczego Bóg temu nie przeciwdziała. Dlaczego pozwolił na śmierć swojego własnego syna? Nie otrzymamy innej odpowiedzi poza tym, że jeśli wierzymy w Opatrzność i to, co się dokona na krzyżu, to w globalnym rozstrzygnięciu dobro zwycięży zło. To jest kwestia wiary oczywiście.
Jeszcze jedno słowo mam w głowie, z którym czuję się źle. To jest słowo nienawiść. Gdy się patrzy na ludzką krzywdę w Ukrainie, trudno jest nie życzyć źle. Trudno nie odczuwać satysfakcji, kiedy strącony jest rosyjski samolot, który już nie będzie zrzucać bomb. Ale nie wolno.
Wolno. Wolno czuć złość. Problem w tym, żeby nie zamieniła się w nienawiść. Kiedy spada samolot, który leci po to, żeby niszczyć ludzkie życie, to jest powód do radości. Wolno się cieszyć wtedy, kiedy zło jest pokonywane. Trzeba uważać, żeby reakcja na krzywdę nie przekształciła się w próbę pozbycia się krzywdziciela na takich samych zasadach, na jakich on krzywdził ofiary. Jest to oczywiście zrozumiały i naturalny odruch, ale jeśli będziemy budowali pokój na nienawiści, to zawsze będziemy mieli wojnę. Myślę, że tutaj nie da się uniknąć ludzkiej natury. Ona jest taka, że na krzywdę automatycznie pojawia się złość i agresja. Żeby się bronić, trzeba mieć w sobie złość i agresję. Próby nieprzekształcania tej agresji w nienawiść, nie oznaczają braku prawa do obrony czy do walki. Po prostu trzeba pamiętać, że nawet wtedy jesteśmy ludźmi, nie powinniśmy być zwierzętami.
I znów ten obraz krzyża, kiedy Jezus się modli za ludzi, którzy czynią mu krzywdę. To brzmi w tym kontekście znowu bardzo trudno. Mamy się modlić za Rosjan?
Oczywiście, że mamy się modlić za Rosjan, a nawet musimy się modlić za Rosjan. Jeśli wierzymy, że wojny nie pokonamy tylko zbrojnie, bo ona jest najpierw w ludzkich umysłach i sercach, a nie w dostępie do broni, to musimy się za nich modlić. Widząc, jak bardzo są otumanieni, jak sami są ofiarami pewnej ideologii, to aż trudno uwierzyć, że w XXI wieku, z dostępem do informacji, można tak ogłupić cały naród. To może nawet bardziej przerażające niż to, co się dzieje na froncie. Dlatego myślę, że trzeba się modlić za Rosjan, bo oni muszą zobaczyć, że są w błędzie, że nie są ofiarami - a tak uzasadniali tę wojnę. Tego nie zmienimy siłą, siłą to możemy to tylko utrwalić. Musimy się modlić dlatego, że ta wojna prędzej czy później się skończy. Zostaną ofiary. Jeśli nie będzie takiej tendencji do pojednania, to ta wojna będzie dalej trwała w ludzkich sercach i dalej będzie wiele krzywdy. Trzeba też brać pod uwagę traumę z tym związaną. Na razie wszyscy są w stanie gotowości, bo trwa wojna, ale gdy się skończy, będą wspomnienia, będą rany, będzie ból. To, że modlę się za Rosjan, to nie jest usprawiedliwienie tego, co oni robią. Modlę się o to, żeby byli otwarci na prawdę i wzięli odpowiedzialność za to, co czynią. Dopiero wtedy możliwe jest pojednanie. Inaczej to będzie godzenie się bez wiary, że to ma jakikolwiek sens.