Długi czas pandemii, izolacja, inwazja Rosji na Ukrainę – te negatywne wydarzenia ostatniego czasu będą miały zapewne istotny wpływ na atmosferę tegorocznych świąt wielkanocnych. Wiele polskich rodzin odczuwa również skutki drożyzny. Są też i takie rodziny, które mimo trudnej sytuacji finansowej przyjęły pod swój dach uciekających przed wojną Ukraińców. O tym Katarzyna Podraza rozmawiała z dr. Piotrem Sikorą, redaktorem Tygodnika Powszechnego i wykładowcą filozofii w krakowskiej Akademii Ignatianum.
Panie doktorze, jak powinniśmy przeżyć ten świąteczny czas, aby uniknąć rodzinnych konfliktów? W jaki sposób naprawić niejednokrotnie "nadszarpnięte" przez izolację w pandemii stosunki rodzinne? Wiele rodzin miało być może długą przerwę w widzeniu się, wielu z nas straciło w tym czasie swoich bliskich.
Te święta rzeczywiście wymagają dużo życzliwości, ale takiej, którą możemy sobie sami dać i w ten sposób potem dzielić się nią z bliskimi. Bez napięcia, tzn. żeby nie stawiać sobie jakichś wymagań, że one muszą być "jakieś", że atmosfera musi być "jakaś", ale z takim zrozumieniem, że czasy są trudne. Ważne jest to, żeby rozumieć, że te trudne czasy każdy z nas może przeżywać inaczej. To, że ja daną sprawę jakoś przeżywam niekoniecznie oznacza, że inni robią to w dokładnie ten sam sposób.
Sporo konfliktów bierze się stąd, że nawet jeśli mamy dobrą wolę, to mierzymy innych swoją miarą. Jak ja w jakiś sposób reaguję, to inni zapewne robią to tak samo, a jak inaczej, to tu rodzi się jakaś podejrzliwość, że ta inność już nie jest uprawniona. Warto dać sobie możliwość decydowania jak to wszystko przeżywać. To nie musi być dla mnie coś strasznie radosnego, mogę nie mieć ochoty na jakąś atmosferę świąteczną, bo może coś, czego oczekiwałem nie nastąpiło. Z drugiej jednak strony muszę zwrócić uwagę, że inni mogą mysleć i przeżywać to co dzieje się dookoła inaczej niż ja.
Na co powinniśmy zwrócić uwagę podczas rozmów przy świątecznym stole? Jakie tematy poruszać, żeby nie wywoływać konfliktów?
Trzeba zacząć od słuchania. Opowiem taką anegdotę - kiedyś, bardzo dawno temu, na jakiejś imprezie mojej dalszej rodziny, która w sumie jest bardzo dobrą rodziną, bolała mnie głowa i musiałem się troszeczkę "wycofać". Byłem wtedy nastolatkiem, ale do dzisiaj pamiętam bardzo mocne doświadczenie. Rozmawiali wujkowie, ciocie - i gdy ktoś mówił, wszyscy inni niby słuchali, ale tylko do tego momentu, kiedy ta mówiąca osoba wzięła coś do ust. Gdy na chwilę przestawała mówić, następna osoba wchodziła ze swoją narracją, jakby zupełnie się nie odnosząc do tego, co mówiła poprzednia.
Po co to mówię? Dlatego, że właściwie każdy z nas, a przynajmniej bardzo duża część z nas ma potrzebę, żeby być wysłuchaną z uwagą. Możemy zrobić taki eksperyment - pomyśleć sobie o takiej sytuacji, gdy ktoś nas wysłuchał z uwagą, bez żadnego oceniania. Nie wpadł na pomysł, żeby od razu mówić w jakiś oceniający sposób, że coś, co przeżywaliśmy było dobre albo złe, tylko po prostu z uwagą i zrozumieniem nas wysłuchał.
Warto sobie uświadomić, że każdy z nas ma taką potrzebę. W związku z tym trudno stwierdzić jakie tematy poruszać, czy jakich nie poruszać. Myślę, że nie ma jednej recepty. Namawiałbym jednak do tego, żeby zanim coś powiemy, dać sobie 2 sekundy na uważne posłuchanie, czy popatrzenie na te osoby, które są koło nas.
Jak rozmawiać o wojnie, o ludzkim nieszczęściu w czasie takiego rodzinnego spotkania?
To też zależy od wielu czynników. Po pierwsze - bez takiego nerwowego nakładania sobie jakichś z góry przyjętych wymagań. Najpierw pytanie: z kim rozmawiamy? Jak to będzie dziecko, to trzeba pamiętać, że ono przeżywa pewne rzeczy inaczej. Kluczem jest uwaga skierowana na tego, z kim rozmawiamy, bo wtedy będziemy w stanie rozpoznać na przykład, że dziecko zadaje jakieś pytania albo że w jego zabawach pojawiają się jakieś motywy wojenne. Jeśli ono wyczuje, że obdarzamy je uwagą, to podzieli się z nami tym, co w nim siedzi. Myślę, że nie ma co się bać, jakoś panicznie uciekać od rozmów ani naciskać. Ani w jedną, ani w drugą stronę.
A jeśli zdarzy się taka sytuacja, że rzeczywiście będziemy podejmować bardzo traumatyczne tematy związane z tym, co się dzieje za naszą wschodnią granicą, i jeżeli będzie taka sytuacja, że rzeczywiście będą towarzyszyć nam małe dzieci i one będą przysłuchiwać się tym dramatycznym doniesieniom - czy próbować w takiej sytuacji przerwać taką rozmowę, czy przedstawiać fakty takimi, jakie są?
Trzeba uważać, dlatego że obciążenie dziecka zbyt dużymi, zwłaszcza dosłownymi opisami albo obrazami takich wydarzeń, gdzie mamy dużo agresji, może być trudne dla psychiki młodej osoby. Podejrzewam, że dzieci i tak już pewne rzeczy odbierają w szkole i w przedszkolu, czy słuchając telewizji, która działa w tle. Trzeba postępować przede wszystkim bez paniki. Dla naszej psychicznej higieny to też jest ważne, żeby przed tymi świętami za bardzo się nie obciążać informacjami. Żyjemy w takich czasach, gdzie informacja bardzo łatwo dochodzi i namawiałbym do takiego przedświątecznego, a nawet świątecznego "postu" nie od jedzenia, tylko od bodźców informacyjnych. Żebyśmy niekoniecznie musieli przyglądać się tym wszystkim (obrazkom - przyp. red.). Wiadomo, że tu nie chodzi o unikanie, ale o to, żeby bardziej skupić się na tym, co się dzieje między nami, z kim bliskim jesteśmy. To się potem przekłada na taką rozmowę.
Kluczem jest właściwie uwaga na tych, do których mówimy. Zwracajmy uwagę na przykład na reakcję dzieci. Jeśli są jakieś tematy podejmowane i patrzymy na te dzieci z uwagą, a one nagle z radosnych zabaw, stają się smutne, zaczynają płakać, to widać, że coś się dzieje. W tym momencie powinniśmy odpowiednio zareagować, to znaczy: nie z paniką, że nagle zmienimy temat. To dziecko wyczuje, że stało się coś złego. Często jest tak, że jak milkniemy, mimo że rozmawialiśmy o czymś, co dziecko usłyszało, potem zmieniamy błyskawicznie temat i udajemy, że o tym nie dyskutowaliśmy. Wtedy w dziecku się rodzi jeszcze dodatkowa wyobraźnia. Można spróbować w bardziej stonowany sposób, bez podawania bardzo szczegółowych informacji, dziecku coś wytłumaczyć.
Myślę, że najczęściej dzieci same będą przychodzić i pytać. Pewnym brakiem, który mamy, dlatego że nikt nas tego nie uczył w szkole, jest właśnie uwaga. Najczęściej jak mówimy, to nie patrzymy uważnie na tego, do kogo mówimy. W trakcie rozmowy nie zwracamy uwagi na reakcję choćby na twarzy, czy emocjonalne gesty tej drugiej osoby. To najczęściej skutkuje właśnie konfliktem. Sporo z nich bierze się właśnie stąd, choć nie mamy złej woli na samym początku. Nie przyjeżdżamy na świąteczne spotkanie z intencją: pokłócimy się z kuzynem, albo z jakimś wujkiem. Przyjeżdżamy nawet z taką dość pozytywną intencją, że się spotkamy. Później okazuje się, że powstał konflikt i sami czasami do końca nie wiemy, skąd się wziął. Podejrzewam, że duża część tych konfliktów bierze się z braku uwagi na osobę, do której mówimy, albo której nie chcemy wysłuchać.
Z powiązanym z tym brakiem uwagi nie dajemy innym prawa być innymi od nas: inaczej przeżywać, mieć trochę inne poglądy polityczne albo inne reakcje emocjonalne na pewne rzeczy. Jest jakieś ludzkie podobieństwo między nami, ale jesteśmy bardzo różni. Nawet na te wojenne czy kryzysowe sytuacje jedni będą reagować jakimś wielkim lękiem, inni będą się złościć, a inni mniej emocjonalnie reagować. To w bardzo dużej mierze zależy od naszej konstrukcji biologiczno-psychicznej, którą odziedziczyliśmy. Nie ma w tym nic złego, że jesteśmy różni. Jeśli damy sobie w tych rozmowach prawo do tej różnicy, że opowiadam jak ja reaguję, a wujek, kuzyn, ciocia albo mama robi to w inny sposób, to mogę z pewną ciekawością, bez osądzania, pomyśleć sobie: "O, ja reaguję tak, a on albo ona reaguje inaczej. Ciekawe, jacy jesteśmy różni".
Jeśli ta druga osoba zauważy, że to, co ona wnosi do rozmowy jest dla mnie ważne, przyjęte bez osądu, ale z taką ciekawością, z takim zainteresowaniem, jak ty masz, jak ty to odbierasz i po tym gdy nam coś powie i my stwierdzimy: "cieszę się, że mi powiedziałeś, że ja teraz mogłem zobaczyć twoją perspektywę, a posłuchaj mojej", to myślę, że w takiej wymianie znacznie większa jest szansa, że nie będzie konfliktu. Możemy nawet wyjść z tej rozmowy trochę wzbogaceni, z poszerzonym horyzontem, że nawet bliscy ludzie, którzy nam się wydawali jacyś mało interesujący, gdy obdarzyliśmy ich uwagą, mają coś ciekawego do powiedzenia.
Wiele polskich rodzin gości w swoich domach uchodźców, w jaki sposób z nimi rozmawiać o ich traumatycznych przeżyciach, czy pomijać ten temat?
To zależy bardziej od nich. Prawdą jest, że przeżywamy tę wojnę różnie: czasami z lękiem i jest to dla nas trudna sytuacja, ale tym bardziej dla nich. Można powiedzieć, że jesteśmy w tej komfortowej sytuacji, że Ukraińcy walczą za nasz spokój, za możliwość, żebyśmy te święta jakoś normalnie przeżyli. Na pewno jest tak, że oni - obiektywnie - doświadczyli znacznie gorszych rzeczy: bombardowania, tygodni w schronie, bardzo trudnej drogi do Polski, z niepewnością, gdzie się znajdą. Teraz jest niepewność o bliskich, którzy tam zostali: czy będą mieli do czego wrócić, itd. Należy im się od nas takie prawo, żeby to oni decydowali, na ile chcą te tematy podejmować. Warto żebyśmy obdarzyli ich takim właśnie zainteresowaniem, zaciekawieniem, że dla nas ważna jest ich perspektywa, może jakimś delikatnym pytaniem: "jak tam u was?".
Pytaniem otwartym, po którym mogliby sami zdecydować, ile powiedzą. I tu znów ważna jest nasza uwaga. Jeśli nie podejmą tematu albo zauważymy, że takie pytanie wzbudza u nich jakieś bardzo negatywne reakcje, to wtedy następnym krokiem jest niepójście dalej lub nawet lekkie wycofanie.
Jeśli zauważymy, że chcą o tym mówić i po ogólnym pytaniu zaczynają opowiadać, to znowu jest ważne, żeby pozwolić im na to. Ludzie są różni: jedni nie będą chcieli rozmawiać i nie mamy prawa "ciągnąć", próbować coś naprawiać albo myśleć sobie, że uskutecznimy jakieś "psychoterapie", inni natomiast będą chcieli aby ich dopytać, bo inaczej poczują się zlekceważeni. Myślę, że takie delikatne pytanie otwarte i zainteresowanie to już jest sygnał, że są dla nas ważni.
Wiele osób zastanawia się, jak powinniśmy się zachowywać, jeżeli gościmy w święta uchodźców, czy wypada nam się "wyluzować", całkowicie zapomnieć o tym, że trwa wojna? Czy możemy wprowadzić wesołą atmosferę? Czy nam wypada się w ogóle tak zachowywać?
Namawiałbym do naturalności. Jeśli jesteśmy uważni na to, co się dzieje, to sami jakoś reagujemy. Te święta dla nikogo z nas nie będą tak zupełnie luźne, jakby były, gdyby panował pokój. Powinniśmy nie stawiać sobie jakiegoś programu, który będziemy realizować, tylko żebyśmy byli uważni na ludzi, którzy są koło nas.
Szedłem ostatnio przez osiedle, gdzie mieszkam. Od dawna przebywało tam sporo Ukraińców, a teraz jest jeszcze więcej. Zwróciłem uwagę na pewną rodzinę: matka z trójką dzieci - wcześniej nigdy ich nie widziałem, więc na pewno ludzie, którzy teraz uciekli przed wojną. Najmłodsi bawili się na placu zabaw, cały czas się śmiejąc. To pokazuje, że oczywiście - inaczej dla dorosłych, którzy są bardziej świadomi, inaczej dla dzieci, które pewny rzeczy nie pojmują - w danym momencie może być taka sytuacja, że one się będą śmiać, bo akurat dla nich to jest taki moment, i bardzo dobrze, jakiegoś wytchnienia psychicznego.
Może się tak zdarzyć, że dana rodzina, którą my przyjmujemy, widząc nasze świętowanie, też jakoś tę atmosferę przejmie. Dla nich też to będzie moment wytchnienia. Może się jednak zdarzyć, że jakaś inna rodzina będzie to bardzo mocno przeżywać. Jeśli będziemy uważni na ich reakcje, a jesteśmy takimi ludźmi, którzy przyjęli ich do siebie, to znaczy, że już mamy jakąś empatię - bez takiego odgórnego programu, czy tam mamy być do tego stopnia weseli, czy do innego, to to się samo wytworzy. Jeśli nie będziemy uważać na ich reakcje, to wtedy możemy spowodować jakiś konflikt, czy jakąś kolejną ranę. Stanie się to nie z tego powodu, że my z góry sobie przyjmiemy złą taktykę, tylko że nie będziemy uważać na to, jaką reakcję wzbudzają nasze słowa.
To jest akurat plus takiej "żywej" mowy. Jak coś napiszemy, to już napisaliśmy, nie ma już jak tego odwrócić. Jak mówimy - jesteśmy w "żywej" reakcji. Z jednej strony jest jakaś trudność trzymania stałej uwagi, nierozpraszania się, nieplątania wątków, itd. Z drugiej strony pozytywną stroną tej relacji jest to, że ona jest cały czas elastyczna. Możemy cały czas się dostosowywać. Jeśli będziemy cały czas próbować jakoś uważać na tego, z kim rozmawiamy, obdarzać go uwagą, być rzeczywiście zainteresowanymi jego, czy jej reakcjami, bez osądu z góry, że one powinny być takie bądź inne, damy prawo komuś mieć takie reakcje, jakie ma, mieć takie uczucia, jakie ma i będziemy na to uważać, to myślę, że w dość naturalny sposób nasze słowa, nasz sposób mówienia, również nasz stopień wyluzowania, czy też radość, a z drugiej strony jakiegoś być może smutku, jakiejś wrażliwości na tę negatywną stronę, na to całe cierpienie, to on się sam dostosuje.
Warto więc nie przyjmować z góry, jakiegoś założenia, jak powinno być z naszej strony i jak powinno być ze strony drugiego człowieka, tylko obdarzać uwagą wszystkich, którzy są wokoło i trochę dostosowywać swój sposób mówienia, tematykę mówienia i nawet jakiś sposób zachowania, do tego, jak inni ludzie się odnoszą, jak reagują na to, co w danym momencie robimy.
A jeśli już dojdzie do jakiegoś konfliktu, to jak go zażegnać? W jaki sposób się zachować?
Jest języku polskim takie słowo "przepraszam". Bardzo proste. Jeżeli dojdzie do konfliktu, warto sobie zadać pytanie, skąd on się wziął. Namawiałbym też do takiej zasady: nie ma winy, są przyczyny. To jest nasza taka tendencja, że jeśli tworzy się jakiś konflikt, to musimy znaleźć winnego. Święta wielkanocne, to święta chrześcijańskie, a jedną z podstawowych zasad Jezusa, którą on powtarzał było: nie sądźcie.
To znaczy, żeby nie szukać winnych. Nie ma winy, nie ma winnych, natomiast są przyczyny. Możemy rozpoznać, np. byłem nieuważny albo ktoś tam był nieuważny, na drugiego powiedział coś, co zraniło kogoś. A ponieważ go zraniło, to zareagował złością i się to jakoś rozkręciło. Możemy spróbować to zauważyć: kto i czyje zachowanie, w jaki sposób spowodowało jaką reakcję i co doprowadziło do konfliktu. Spokojnie można w jakimś sensie spróbować sobie opisać, ale bez przypisywania winy, pewnych intencji, tego, że ktoś jest zły, bo doprowadził do konfliktu.
To "nie sądźcie" polega na tym, że możemy szukać przyczyn, natomiast dajmy sobie spokój w poszukiwaniu winnych jakichkolwiek konfliktów. Zróbmy taki eksperyment w święta: w sytuacji każdego konfliktu, szukajmy przyczyn, a spróbujmy zapomnieć o winie. W ogóle o kategorii winy i winnych konfliktu zapomnieć. Spróbujecie w ten sposób patrzeć na rzeczywistość, na relacje, nawet konfliktowe, co się stanie.
Jeszcze zapytam o finanse. To też - przy rosnących cenach m.in. paliw czy żywności - temat, który może pojawić się przy świątecznym stole. Warto go poruszać? A jeśli nie, to jak najlepiej go zakończyć, kiedy ktoś inny go rozpocznie?
To są tematy, które nas jakoś dotyczą, więc nie ma co sobie stawiać jakiegoś takiego szlabanu, bo jak postawimy sobie blokadę na mówienie o czymś, to się pojawi napięcie. Jak stanie się ono zbyt duże, to może pęknąć i wtedy przez dwa dni nie będziemy mówić o finansach, a trzeciego dnia to wybuchnie. Więc nie stawiałbym z góry takiego szlabanu.
Znowu powracam jednak do tej uwagi - może być tak, że to my jesteśmy w lepszej sytuacji finansowej i mamy w rodzinie kogoś, kto jest akurat w trudniejszej. Wtedy na przykład pytanie: "Cóż to jest za drożyzna?" i nasza odpowiedź "Wcale nie jest tak drogo" może ranić kogoś w gorszej sytuacji finansowej. Namawiam do uważności, do pomyślenia: po co ja to mówię, czy to jest tak, że ja to mówię, żeby się wyżalić ze swojej perspektywy, zrobić jakąś ekspresję swoich frustracji i żali.
Jeśli to mówię i obciążam kogoś innego, to pytanie: po co? Być może to też jest takie pytanie do każdego z tych tematów: po co chce coś powiedzieć? W tym sensie, że zanim otworzę usta, może sobie otworzę taką "klapkę" w umyśle, z pytaniem: co ja chcę osiągnąć mówiąc to, co mówię? Jak ktoś sobie tak przez parę sekund zada takie pytanie, to myślę, że przyjdzie mu odpowiedź w danym momencie, czy warto poruszać ten temat, czy też nie warto. Bo jak odpowie sobie: po to, żeby dokuczyć komuś z rodziny, to już będzie miał odpowiedź. Jeszcze jak to zrobi, to będzie już świadomy, że doprowadził do konfliktu.
Czym powinny być te święta dla nas, w tym trudnym czasie, po długim okresie pandemii, kiedy wiele rodzin nie widziało się bardzo długo, kiedy w Ukrainie giną ludzie, jest drogo, wiele osób boryka się z ogromnymi problemami. Jaka refleksja powinna towarzyszyć tym świętom?
Święta w takiej swojej fundamentalnej strukturze, mają chrześcijańską treść. Dla ludzi głęboko wierzących sama treść tych świąt, przejście Chrystusa ze śmierci do życia i nas jakoś z nim prowadzi. Namawiałbym też do dostrzegania takiej uniwersalnej treści, która niekoniecznie jest związana z tradycją chrześcijańską, ale wiąże się ze zwykłym doświadczeniem życiowym. Żeby powiedzieć: życie jest trudne i śmierć jest doświadczeniem, które cały czas nam towarzyszy. Możemy od tego uciekać, ale jest. Nawet śmierć tak szerzej rozumiana jako przemijanie, jako pewnego rodzaju utrata czegoś, co było i ta rzeczywistość jest taka, że to, co nawet dobre nie trwa wiecznie, tylko przemija. Drugą stroną medalu jest, że jak coś przemija, to tworzy się przestrzeń na coś nowego.
Myślę, że ta struktura świąt wielkanocnych jest jak oddech. Oddech to jest coś takiego, że musimy powietrze przyjąć, robimy wdech, ale potem musimy pozwolić mu odejść, musimy je wypuścić, żeby zrobić miejsce na coś nowego. I myślę, że to jest takie uniwersalne doświadczenie, które możemy w tych świętach przeżyć. Tracimy bardzo dużo przez pandemię, przez wojnę, czyli rzeczy, do których nie byliśmy przyzwyczajeni.
Z tym się wiąże żal, ból i to sobie trzeba powiedzieć. Mamy prawo go czuć z powodu przemijania, straty bliskich, zdrowia, bezpieczeństwa, itd. Przeżywszy jednak ten ból - a jest na to czas w Wielki Piątek i Wielką Sobotę - możemy się też otworzyć. Nie patrzeć wyłącznie w przeszłość, ale otworzyć na coś nowego, co z każdą chwilą przychodzi, jak oddech. Mamy wydech i za każdym z nich jest nowy wdech.