Jak zapamiętamy tegoroczne igrzyska w Atenach? Czy upłyną pod znakiem wielkiego sportu, wielkich pieniędzy czy może wielkich afer dopingowych? Wiadomo jedno - polityka na igrzyskach olimpijskich zeszła na dalszy plan i nie odgrywa już takiej roli co w latach 70. i 80. ubiegłego wieku.
Impreza w Atenach rozpoczęła się od zgrzytu politycznego, kiedy irański judoka odmówił walki z reprezentantem odwiecznego politycznego wroga - Izraela, ale wydarzenie to na igrzyskach mało znaczący epizod, rozpatrywany raczej w kategoriach ciekawostki.
W przeszłości zdarzało się, że całe igrzyska były wielką polityczną demonstracją. Tak jak impreza w Berlinie w 1936 roku. Igrzyska marzyły się wówczas Hitlerowi, jako okazję do udowodnienia wyższości rasy aryjskiej – również w rywalizacji sportowej. To wtedy po raz pierwszy wciągnięto sport w potężne tryby polityczno-propagandowej machiny.
Od tego czasu historia polityki i igrzysk olimpijskich przez długie lata się przeplatała.
W Monachium w 1972 roku Palestyńczycy z organizacji „Czarny Wrzesień” porwali izraleskich sportowców. Żądali przy tym uwolnienia 250 palestyńskich więźniów w Izraelu. Zginęło wówczas 18 osób - 11 reprezentantów Izraela, 5 terrorystów, niemiecki policjant i pilot helikoptera, którym terroryści mieli odlecieć z Izraela.
Międzynarodowy Komitet Olimpijski zastanawiał się wówczas, czy nie przerwać zawodów, ostatecznie wznowiono je po jednodniowej przerwie.
Polityka odcisnęła swoje piętno również na igrzyskach lat 80. Kiedy ZSRR dokonuje inwazji na Afganistan, kraje Zachodu bojkotują igrzyska w Moskwie w 1980 roku. W odwecie sportowcy z bloku sowieckiego cztery lata później nie jadą na igrzyska w Los Angeles.
Kiedy końca dobiegła „zimna wojna”, na olimpiadzie w Seulu doszło do spotkania reprezentantów obu, coraz mniej zwaśnionych, bloków.