Zapowiedziane zwolnienia w szpitalu w Starachowicach stały się faktem. Wypowiedzenia dostało osiem osób, które były na dyżurze, gdy kobieta rodziła martwe dziecko na podłodze.
Mimo zwolnienia ośmiu osób nie ma już ryzyka zamknięcia oddziału czy przewożenia pacjentek do innych szpitali, bo właśnie zatrudniono na kontraktach dwóch ginekologów, którzy wypełnią na grafiku miejsce po zwolnionych lekarzach.
Dyrekcja zapewnia, że obsada położnych też jest wystarczająca, a do świąt ma być rozstrzygnięty konkurs na owego ordynatora oddziału.
Cała zwolniona ósemka od wczoraj nie pracuje już w szpitalu. Siedem osób dostało zwolnienia dyscyplinarne - zapowiadają one pozwy do sądu pracy. Z jedna osobą rozwiązano umowę za porozumieniem stron.
Przypomnijmy, że do zdarzenia doszło na początku tego miesiąca. 1 listopada pani Iza - w 8. miesiącu ciąży - przestała czuć ruchy dziecka. Zgłosiła się do szpitala. Badania USG wykazały, że jej dziecko nie żyje. Podjęto decyzję, by wywołać poród.
Przyjęli mnie na oddział i zostawili samą sobie - opowiadała nam pacjentka.
Akcja porodowa rozpoczęła się na drugi dzień. Ale nikt w szpitalu nie zadbał, by kobieta urodziła w godnych, cywilizowanych warunkach. Nikt nie przyszedł, choć pani Iza alarmowała, że zaczęły się skurcze, a jej mąż wzywał kilka razy lekarzy i położne. Kobiety nie przeniesiono na porodówkę - sama rodziła martwe dziecko.
Skurcze zaczęły się w pół do pierwszej - opisuje pani Iza. Pani doktor wzięła mnie na badanie i stwierdziła, że to nie są skurcze. Potem bóle powtarzały się co sześć minut, co trzy, ale lekarze - już bez badania - twierdzili, że to nie są skurcze. Nie wiem, na jakiej podstawie to wmawiali - zaznacza.
Do porodu - jak podkreśla - doszło w sali na podłodze.
Mąż co 10 minut biegał i prosił o pomoc, żeby ktoś przyszedł, zrobił cokolwiek... Siostra stwierdziła, że ona lekarza powiadamia, a on nie przychodzi. No i urodziłam na podłodze, między jednym a drugim łóżkiem - relacjonowała w rozmowie z reporterem RMF MAXXX pani Iza.
(mal)