Nie ma i nie było żadnej afery stoczniowej - twierdzi uparcie minister skarbu. Aleksander Grad był przepytywany w Sejmie w związku z informacjami Centralnego Biura Antykorupcyjnego o licznych nieprawidłowościach przy przetargu na sprzedaż majątku stoczni w Gdyni i Szczecinie. Minister wysłał też do prezydenta specjalne pismo, wyjaśniające jego wersję wydarzeń w tej sprawie.
Inwestor był, nawet przyjeżdżał i to był fundusz reprezentujący kapitał z Zatoki Perskiej - to linia obrony ministra skarbu. Grad nie chciał jednak zdradzić, kto to był konkretnie. Szef resortu zaznaczył, że przetarg nie był ustawiony pod Katarczyków, bo tylko oni chcieli kupić te części stoczni, gdzie można było budować statki. Jednego inwestora trudno faworyzować, aczkolwiek o niego bardzo zabiegaliśmy i prawdą jest, że chuchaliśmy na niego - stwierdził.
Urzędnicy tak chuchali na inwestora, że minister Grad był w stanie zaakceptować nawet układ, że za pośrednictwo przy sprzedaży stoczni słynny handlarz bronią Rachman El Asir dostanie część zaległych pieniędzy z Bumaru. Zbiegła się w czasie sprzedaż stoczni i moja decyzja, która miała zapaść, zatwierdzająca im tę ugodę. Oczywiście, że jej nie zatwierdziłem - zaznaczył Grad.
Minister skarbu wysłuchuje teraz cierpkich słów opozycji, że jest grabarzem stoczni i że faktycznie nie ma już afery, bo jest tragedia.