Znaki zbliżającej się wojny w Iraku są coraz wyraźniejsze, a w dyplomatycznych wypowiedziach zaczyna dominować nuta pesymizmu i zrezygnowania. Kolejne państwa ewakuują swych dyplomatów z irackiej stolicy. Tylko dziś Bagdad zaczęli opuszczać między innymi Grecy, Pakistańczycy i Niemcy. Ze strefy zdemilitaryzowanej między Irakiem a Kuwejtem całkowicie wycofali też się ONZ-towscy obserwatorzy.
Ambasada rozpoczęła natychmiastową ewakuację, gdyż ani Amerykanie ani Irakijczycy nie są w stanie zagwarantować bezpieczeństwa. Większość niemieckich dziennikarzy też ma wyjechać. Są dwa scenariusze - albo wszystko skończy się bardzo szybko, albo będzie długa i krwawa wojna. Czujemy się trochę jak zdrajcy zostawiając tu ludzi w niebezpieczeństwie i potrzebie - mówił jeden z pracowników niemieckiej ambasady.
Dla obserwatorów z zewnątrz wojna rozpocznie się, gdy bomby zaczną spadać na Bagdad i gdy zachód oficjalnie oznajmi rozpoczęcie działań militarnych. Jednak tak na prawdę wojna w Iraku trwa - z różnym nasileniem - od dwunastu lat, czyli od czasu, gdy sojusznicze samoloty rozpoczęły patrolowanie tzw. stref zakazu lotów na północy i południu kraju oraz bombardowanie irackich celów: wyrzutni rakietowych, radarów i stanowisk dowodzenia.
W ostatnich dniach liczba lotów w strefach gwałtownie wzrosła - z kilkunastu do nawet kilkuset dziennie. Po raz pierwszy od lat w atakach wzięły udział także amerykańskie bomobwce. Według zastrzegających sobie anonimowość przedstawicieli Pentagonu to część strategicznego zmylenia przeciwnika. Przy tak dużej ilości lotów Irakijczykom trudno będzie się zorientować czy to już wojna, czy kolejny patrol nad strefą.
FOTO: Jan Mikruta i Przemysław Marzec, RMF Bagdad
16:15