Historia Polski będzie obowiązkowa także dla licealistów o umysłach ścisłych. Ministerstwo Edukacji zmienia nową podstawę programową, choć jeszcze dwa miesiące temu uważało, że reforma jest doskonała.
Minister Krystyna Szumilas chyba zorientowała się wreszcie, że jest w swoim uporze odosobniona. Pomysł, by zagadnienia z historii Polski były zalecane, a nie obowiązkowe, nie spodobał się ani nauczycielom, ani Bronisławowi Komorowskiemu. Właśnie po spotkaniu u prezydenta Szumilas zdecydowała się zmodyfikować swoją "niby doskonałą" podstawę programową. Zajęło jej to aż 2 miesiące.
Dodatkowym argumentem był zapowiadany na wrzesień protest nauczycieli. Tyle że tą korekta minister edukacji raczej nie zyska ich sympatii. To tylko minimalny kompromis - mówią ci, którym nie podoba się nowa reforma programowa.
W ostatnich miesiącach głodówki w obronie lekcji historii zorganizowano m.in. w Krakowie, Warszawie i Siedlcach. W ocenie protestujących proponowana nowa podstawa programowa nauczania, która od 1 września miałaby obowiązywać w szkołach ponadgimnazjalnych, ograniczyłaby nauczanie historii. Zgodnie ze starą podstawą programową, uczniowie mieli dwa pełne cykle kształcenia historii: od najdawniejszych dziejów człowieka i starożytności do czasów współczesnych. MEN postanowiło to zmienić, rozciągając program gimnazjum na pierwszą klasę szkoły ponadgimnazjalnej.
Zgodnie z pierwotnymi planami resortu, obecni uczniowie klas trzecich gimnazjum skończyliby naukę historii na pierwszej wojnie światowej, a już jako uczniowie szkół ponadgimnazjalnych uczyliby się historii po 1918 r. W drugiej i trzeciej klasie - zgodnie z realizowaną reformą - uczniowie, którzy zdecydowaliby się uczęszczać np. do klasy przyrodniczej, politechnicznej lub ekonomicznej mieliby obowiązkowy przedmiot "historia i społeczeństwo". To ten przedmiot krytykowany był przez protestujących.