„W Moskwie powiedziano nam, że trumny zostają zamknięte na zawsze, bo w Polsce nie będzie szans na ich otworzenie” - mówi dziennikarka Joanna Racewicz, której mąż - Paweł Janeczek, szef ochrony prezydenta Lecha Kaczyńskiego - zginął w katastrofie smoleńskiej. Nie pamięta jednak, kto wypowiedział te słowa.
Racewicz tuż po katastrofie prezydenckiego tupolewa była w Moskwie. Jak przyznaje, wtedy myślała, że jest w grupie szczęśliwców, bo może dopilnować wszystkiego na miejscu. Teraz niczego nie jest pewna. Ostatnio wszystko runęło. Syn Anny Walentynowicz też był przy mamie, też ją rozpoznał. To jest strasznie trudne. Tak naprawdę nie do przeżycia. Ja też pewnie kiedyś będę leżeć w tym grobie. I chciałabym mieć pewność, że będę leżeć obok swojego męża, a nie jakiegoś innego człowieka - mówi dziennikarka w rozmowie z "Wprostem".
Nie chce jednak jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, czy będzie domagać się ekshumacji swojego męża Pawła Janeczka, szefa ochrony prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Nie wiem, czy to są plotki, ale słyszę historie, że podczas transportu odpadły z trumien tabliczki z nazwiskami i Rosjanie przybijali jak popadło - komentuje.
Dziennikarka po katastrofie prezydenckiego tupolewa widziała zdjęcia swojego męża na stole sekcyjnym. Jest na nich mój Janosik, ale w tych rosyjskich dokumentach nic się nie zgadza - ani grupa krwi, ani żadne inne choroby. Napisali, że miał rozedmę płuc, coś z nerkami, coś z wątrobą. A Paweł był wysportowanym mężczyzną, biegał w maratonach - zaznacza.
Racewicz wyznaje, że podczas wizyty w Moskwie usłyszała, że w Polsce nie będzie mogła otworzyć trumny z ciałem swojego męża, bo takie są procedury, przepisy sanitarne. Nie pamięta jednak, kto wypowiedział te słowa. Nie pamiętam czy minister Ewa Kopacz, czy minister Arabski, czy któryś z polskich konsulów, ale takie zdanie padło. Teraz, kiedy słyszymy, że przecież nikt nam nie zabraniał otwierania trumien w Polsce, czuję się okłamana - mówi.