Uniewinnienia zażądał mec. Arkadiusz Ludwiczek obrońca Katarzyny W. w swojej kilkugodzinnej przemowie wygłaszanej w sądzie w Katowicach. Wcześniej prok. Zbigniew Grześkowiak przekonywał, że matka Magdaleny W. zabiła swoje dziecko z premedytacją i wszystko dokładnie zaplanowała. Na razie nie wiadomo, kiedy zapadnie wyrok w głośnym procesie.
Oskarżyciel podkreślał w mowie końcowej, że Katarzyna W. opowiadając o rzekomym uprowadzeniu dziecka odegrała "rolę życia". Z wielodniowym wyprzedzeniem zaplanowała zabójstwo, w najdrobniejszych szczegółach przygotowała scenę i widzów, dla których odegrała rolę swojego życia. Ta rola miała jej zapewnić bezkarność (...) Aktorka planu zbrodni prawie doskonałej - mówił.
Dodał, że plany Katarzyny W. pokrzyżowała prawie roczna, wytężona praca 50 osób - policjantów, prokuratorów i biegłych, współczesna kryminalistyka, medycyna sądowa, genetyka (...), psychiatria, wariografia oraz sztuka dedukcji i niezliczona ilość analiz, oględzin, przesłuchań, eksperymentów i innych czynności procesowych. Krok po kroku zdzierały kolejne warstwy kłamstwa oskarżonej, ujawniając światu okrutną prawdę - mówił prokurator.
Podkreślił, że według śledczych zeznania świadków i opisy biegłych złożone w toku śledztwa zostały podczas procesu uzupełnione szczegółowymi pytaniami stron i sądu w pełni potwierdzając tezy aktu oskarżenia. Zaznaczył, że w liczącym 160 stron akcie oskarżenia dokładnie opisano także sylwetkę Katarzyny W., przebieg jej małżeństwa, stosunki z mężem i opracowany przez nią w szczegółach plan zamordowania swojego dziecka.
Prokurator Grześkowiak zażądał dla Katarzyny W. kary dożywocia z możliwością warunkowego zwolnienia najwcześniej po 30 latach. Podkreślał, że oskarżona jest osobą w pełni dojrzałą i poczytalną, działała z "chłodną kalkulacją" i "przerażającą konsekwencją". Opisywał ją jako osobę aspołeczną i zdemoralizowaną. Zaznaczył, że tydzień przed zbrodnią W. sprawdzała w internecie ceny dziecięcych trumienek i kremacji zwłok. Chwilę później sprawdzała przepis na kluski leniwe - dodał. Po uduszeniu swojej córki, ponownym ubraniu zwłok oskarżona pisze wiadomość do męża: "Kotku, kup trochę pieczarek, jak jesteś w sklepie, i napal w piecu, jak wrócisz, bo chyba będziesz szybciej niż ja. Kocham cię". Potem dzwoni do swojego brata, informując go, że zaraz wychodzi. Następnie podnosi zwłoki dziecka i spokojnie wychodzi z mieszkania - relacjonował.
Prokurator wskazywał również, że po zabójstwie "posługiwała się kłamstwami do wyłudzenia współczucia", gdy twierdziła, że ktoś porwał jej córkę. Jest zdemoralizowana, bez środków do życia i istnieje obawa, że powróci na drogę przestępstwa. (...) Brak dostatecznie dolegliwej kary dla Katarzyny W. utwierdzi ją tylko w przekonaniu, że próby unikania odpowiedzialności miały sens - przekonywał.
Stwierdził również, że brak jest okoliczności łagodzących, które sąd mógłby odczytać na korzyść oskarżonej. Jego zdaniem, okolicznością łagodzącą nie jest ani fakt wcześniejszej niekaralności, ani wychowania się w dysfunkcyjnej rodzinie.
Oskarżyciel uznał, że kary 15 lub 25 lat więzienia będą w tym przypadku zbyt łagodne. Zastrzegł też, by podnieść próg lat, po upływie których W. mogłaby ubiegać się o warunkowe przedterminowe zwolnienie, ze standardowych 25 do 30 lat.
Po prokuratorze Grześkowiaku przemowę rozpoczął obrońca Katarzyny W. Z pełną determinacją twierdzę, że moja klientka jest niewinna, i proszę o to, aby sąd wydał wyrok uniewinniający - mówił mecenas Arkadiusz Ludwiczek. Dowody nie pozwalają na jednoznaczne wykazanie jej winy, a wątpliwości trzeba rozstrzygać na jej korzyść - podkreślił. Dodał, że opierając się na tym samym materiale dowodowym można wyciągać "różnorakie, często całkiem przeciwne wnioski".
Jak mówił, ma nadzieję, że na wyrok sądu nie wpłyną społeczne emocje, jakie budzi ta sprawa. Krzyk ulicy jest krzykiem ludzi, którzy tak naprawdę nie mają dostatecznej wiedzy procesowej i prawnej, aby rozstrzygać tę sprawę. Tylko sąd potrafi ustalić prawdę w tym procesie i w oparciu o te ustalenia można wydać sprawiedliwy wyrok - stwierdził mec. Ludwiczek.
Adwokat Katarzyna W. stwierdził, że prokurator wyciągnął zbyt daleko idące wnioski z problemów jej małżeństwa. Te niby wielkie kryzysy to w rzeczywistości typowe dla każdego młodego małżeństwa "docieranie się", a nie dowody na zamiar zabójstwa - przekonywał. Czy to, że mąż nie odnosił kubka do kuchni albo zostawiał skarpety rzucone obok łóżka - to są argumenty za przypisaniem zabójstwa mojej klientce? - pytał retorycznie. Ocenił również, że zapisy z dziennika oskarżonej także nie wskazują na to, by chciała zabić swoją córkę. Moja klientka w tych wpisach do zeszytu przedstawiała swój smutek i rozgoryczenie w związku z niepewnością co do przyszłości, ale nie należy z tych stwierdzeń wyciągać tak daleko idących wniosków - że z tego wynika zamiar zabicia dziecka - podkreślił.
Zdaniem Ludwiczka, część osób przesłuchanych przez sąd w związku ze śmiercią półrocznej Magdy chciała przypisać jej matce jak najgorsze cechy charakteru. Nikt z rodziny ani teściów nie powiedział nic, co by można było uznać za dowód złego traktowania dziecka przez moją klientkę - relacjonował.
Mecenas Ludwiczek w kolejnej części swojej mowy stwierdził, że nie ma podstaw do twierdzenia, iż jego klientka przed powrotem do domu z pustym wózkiem udawała zasłabnięcie. Skąd takie założenie prokuratury? To, czego Katarzyna W. doświadczyła tego dnia, i nic dziwnego, że gdy już miała wrócić do domu, z tych emocji straciła przytomność - przekonywał. Tłumaczył też, że Katarzyna W. ukryła ciało swojej córki ze strachu. Bała się, że będzie sekcja zwłok, że będzie musiała wrócić do domu, a tam jej mąż, teściowie, będą pytać "gdzie jest Madzia". Zastanawiała się, co zrobić, weszła do parku, wykopała dół i pochowała tam swoje dziecko. To było na pewno dla niej traumatyczne przeżycie - podkreślał.
Sprawa małej Magdy stała się głośna pod koniec stycznia ubiegłego roku. Do mediów dotarła wtedy informacja, że nieznani sprawcy porwali dziewczynkę z wózka, ogłuszywszy uprzednio jej matkę. W poszukiwania dziecka zaangażowane były setki ludzi - oprócz służb również wielu wolontariuszy, którzy chcieli pomóc zrozpaczonej rodzinie.
Katarzyna W. przyznała w końcu, że jej córka nie żyje. Twierdziła, że dziewczynka zginęła w wyniku nieszczęśliwego wypadku - miała wyślizgnąć się jej z kocyka i uderzyć głową o podłogę.
Zdaniem prokuratury, dramat dziecka wyglądał inaczej. Śledczy uważają, że W. przygotowywała plan zabójstwa co najmniej od 19 stycznia 2012 roku, a wcześniej próbowała zatruć córkę czadem. 24 stycznia miała cisnąć dzieckiem o podłogę. Kiedy okazało się, że niemowlę przeżyło, miała dusić je przez kilka minut. Kobiecie postawiono zarzut zabójstwa córki, a także powiadomienia organów ścigania o niepopełnionym przestępstwie i próby skierowania postępowania przeciwko innej osobie. Proces ruszył w lutym tego roku.