„Nie mamy sobie nic do zarzucenia. Nasze oczekiwania nie były wygórowane” - tak prezes Miejskiego Przedsiębiorstwa Oczyszczania w Warszawie odniósł się do reportażu Piotra Glinkowskiego w sprawie przetargu na zakup śmieciarek. W postępowaniu wartym 35 milionów złotych wystartował tylko jeden producent. Opozycja w warszawskim samorządzie twierdzi, że przetarg był ustawiony.
Krzysztof Bałanda przekonuje, że MPO nie stworzyło przetargu pod konkretnego producenta. Twierdzi, że już rok temu przedstawili potencjalnym chętnym swoje wymagania i to producenci powinni się do nich dostosować.
Te oczekiwania nie były ani z księżyca, ani jakieś specjalnie wygórowane. Musieliby się odrobinę pochylić nad tym, czego oczekujemy - mówi w rozmowie w reporterem RMF FM Piotrem Glinkowskim. To, czy złamano prawo, wyjaśnia warszawska prokuratura. W tym tygodniu zostanie wszczęte śledztwo. Będzie dotyczyć naruszenia interesów majątkowych właściciela mienia objętego przetargiem publicznym.
Sprawą zamówienia śmieciarek przez stołeczne MPO zajmuje się również Centralne Biuro Antykorupcyjne. Jak powiedział naszemu reporterowi rzecznik CBA, Jacek Dobrzyński, jest jednak jeszcze zbyt wcześnie, by mówić o jakichkolwiek szczegółach.
W przetargu na zakup nowoczesnych śmieciarek wystartowały tylko trzy firmy. Wygrała go Scania Polska. Pozostałe dwie oferowały śmieciarki na podwoziu tego samego producenta. I to budzi kontrowersje. Przetarg mógł zostać ustawiony. Jeżeli najwięksi producenci na świecie, jak Mercedes czy Iveco nie wystartowali w przetargu to oznacza, że coś tu jest nie tak - mówi opozycyjny radny. Według rajców, specyfikację stworzono pod konkretny model i markę. Dokładnie przedstawiono parametry podwozia, zbiornika paliwa, sprzęgła, a nawet myjki do mycia kontenerów. Zarzuty są bardzo poważne, bo wartość tego zamówienia to bagatela 35 mln zł.