Brutalność czeskiej policji i bierność polskich służb konsularnych - takie wrażenia przywieźli do kraju z Pragi uczestnicy manifestacji przeciwko globalizacji.
Wydarzenia te miały wprawdzie miejsce w zeszłym tygodniu, ale odbijają się echem do dziś. Podczas obrad Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Banku Światowego w Pradze, młodzi ludzie z całego świata protestowali przeciw globalizacji gospodarki. Doszło do starć z policją. Polscy uczestnicy tych zajść twierdzą, że od pracowników ambasady w Pradze nie otrzymali żadnej pomocy. Jedynymi, którzy zainteresowali się ich losem - i pomogli - byli przedstawiciele ambasady Hiszpanii.
Dlatego też - jak zapowiedzieli dziś polscy uczestnicy tych zajść - 11 października, przed Ministerstwem Spraw Zagranicznych, zorganizują pikietę przeciwko bierności służb dyplomatycznych, które nie pomagają obywatelom swojego kraju kraju.
MSZ nie poczuwa się do winy. "Ministerstwo Spraw Zagranicznych nie będzie komentować zachowania czeskiej policji wobec zatrzymanych podczas protestu w Pradze Polaków" - powiedział PAP rzecznik prasowy Ministerstwa Grzegorz Dziemidowicz. "Gdyby zatrzymani antyglobaliści nie zachowywali się agresywnie podczas manifestacji, nie zostaliby zatrzymani przez czeską policję" - dodał rzecznik.
Z jednym z uczestników praskich demonstracji rozmawiał reporter radia RMF Paweł Płuska:
"Na wejściu wyrzucono wszystko z mojego plecaka na ziemię, znaleziono maskę gazową, którą dostałem w twarz od policjanta. W ten sposób wybił mi zęba. Kazał mi uklęknąć, zawiązał mi czarną chustą oczy i tak musiałem klęczeć około pięciu godzin. Zostawiono mnie bez wody, nie mogłem się odzywać i byłem co pewien czas kopany. To była komenda, na którą przyjeżdżali funkcjonariusze z akcji. Ten sadysta pokazywał na mnie palcem, mówił, że siedzi tam parszywy Polak..."
W praskim więzieniu nadal przebywa dwóch Polaków.
13:40