"Kierujący pojazdem poczuł się zagrożony. Bał się zarówno o swoje bezpieczeństwo, jak i bezpieczeństwo mienia, które zostało mu powierzone" - tak Anna Matusiak-Rześniowiecka z Najwyższej Izby Kontroli komentuje w RMF FM poniedziałkowy incydent z udziałem kierowcy pracującego w tej instytucji. "Gazeta Wyborcza" napisała, że mężczyzna próbował staranować demonstrantów w Warszawie. NIK w odpowiedzi na pytania RMF FM podkreśla, że protestujący zachowywali się bardzo agresywnie i grozili pracownikowi Izby śmiercią.
Najwyższa Izba Kontroli w oświadczeniu przesłanym do RMF FM informuje, że w poniedziałek doszło do dwóch ataków na jej samochód.
Około godziny 17:30 samochód utknął w tłumie w okolicach Tamki. Została dwukrotnie wezwana policja. Policja udzieliła asysty. Następnie około godziny 18 na Wisłostradzie tłum kolejny raz zablokował i zaatakował samochód należący do Najwyższej Izby Kontroli - relacjonuje Anna Matusiak-Rześniowiecka z wydziału prasowego NIK. Jak dodaje, pracownik Izby prosił protestujących, by pozwolili mu przejechać. Ci mieli zagrozić, że zniszczą auto, a mężczyznę "pozbawią życia i zdrowia".
Matusiak-Rześniowiecka twierdzi, że przy kolejnej próbie negocjacji z demonstrantami pracownik NIK został przez nich zaatakowany.
Osoby, które zostały utrwalone na materiale upublicznionym przez GW, były bardzo agresywne, wulgarne i stwarzały bezpośrednie zagrożenia dla zdrowia i życia pracownika Najwyższej Izby Kontroli - podkreśla.
NIK zapewnia, że incydent jest analizowany przez Izbę. Przygotowywane jest też zawiadomienie o możliwości popełnienia czynów karalnych na szkodę pracownika NIK. Jak podkreśla, wykonywał on wtedy czynności służbowe.
Jak dowiedzieli się reporterzy RMF FM, gdy doszło do incydentu, w samochodzie nie było prezesa Najwyższej Izby Kontroli Mariana Banasia.
Skoda superb, której kierowca próbował w poniedziałek pobić, a potem przejechać demonstrantów w Warszawie, to służbowy pojazd prezesa NIK Mariana Banasia - napisała dziś na swoich stronach internetowych "Gazeta Wyborcza".
W artykule przytacza także relacje świadków i autorów nagrania z poniedziałkowego incydentu na Wisłostradzie.
Jak twierdzi, kierowca złapał jedną z protestujących, podniósł i rzucił na ziemię. W tym momencie wszyscy chłopcy rzucili się na niego i próbowali go od niej oderwać. Zanim to się udało, facet zdążył jeszcze raz rzucić koleżanką o ziemię - relacjonowała.
W czwartek - jak zaznacza gazeta - sprawa została zgłoszona na policję.
Na nagraniu, które otrzymali dziennikarze GW, widać rejestrację. "Dokładnie taki samochód z tymi numerami można zobaczyć na licznych zdjęciach przy tekstach o Banasiu" - tłumaczy autor tekstu Wojciech Czuchnowski.
Powołuje się także na informacje "Faktu", z których wynika, że prezes NIK często sam jeździ skodą i regularnie podróżuje nią na południe Polski, gdzie ma rodzinę.
GW zaznacza jednak, że na filmie z Wisłostrady nie można zidentyfikować agresywnego kierowcy. W scenach, gdzie szarpie się z demonstrantami, widać, że to starszy mężczyzna w okularach i z siwymi włosami. z NIK twierdzi, że może to być osobisty kierowca prezesa, nazywany "Panem Leszkiem".