„Wydaje mi się, że postawiono na Petru dlatego, że to człowiek bezwzględny i cyniczny, po którym wszystko spływa jak woda po kaczce” – stwierdziła w rozmowie z tygodnikiem „wSieci” poseł Prawa i Sprawiedliwości Krystyna Pawłowicz. "Ci, którzy go popierali, być może przez chwilę się zawstydzą, ale pewnie nie na długo. Choć na pewno zobaczyliśmy, że to polityk mało sprawny" – dodała.
Krystyna Pawłowicz opowiedziała dziennikarzom "wSieci" o wydarzeniach z nocy z 16 na 17 grudnia, gdy w Sejmie rozpoczął się protest opozycji. Chciałam wrócić do swojego mieszkania w Ursusie. Zwykle zamawiam taksówkę przed główne wejście Sejmu. Wiedziałam jednak, że tam jest rozjuszony tłum, że stoi mobilna scena, więc poprosiłam taksówkę z innej strony Sejmu, na ul. Górnośląską. Ale gdy tam doszłam, okazało się, że i tam jest rozkrzyczany tłum, ze sztandarami, skandujący: "Demokracja", "Będziesz siedzieć", "Faszyzm". Natychmiast mnie zauważyli, a ponieważ zawsze działam na ten typ ludzi jak płachta na byka, to się zaczęło - relacjonuje parlamentarzystka. - Ktoś krzyknął: "Idzie Kryśka", "Idzie Pawłowicz", i grupa ludzi rzuciła się w moim kierunku - relacjonowała. Zaczęli przystawiać mi komórki do twarzy, robić zdjęcia, wrzeszczeć. Wiele osób miało głośne piszczałki, tzw. wuwuzele, które przystawiali bardzo blisko mojej głowy, trąbiąc wprost do uszu. Później przez kilka dni mocno bolała mnie głowa, miałam problem ze słuchem - dodała. Zaczęły się poszturchiwania, popychanie, szarpanie. Ktoś rzucił plastikową butelkę, która spadła tuż obok mnie. Starałam się zachować spokój, nie prowokować tego tłumu . Cały czas krzyczano mi nad głową: "Zdrajco". I ponownie "Będziesz siedzieć". Były też inne obelgi, stale atakowano mnie tymi wuwuzelami i telefonami. Zdecydowałam się zawrócić w kierunku Sejmu, ale spokojnym krokiem. Na rogu ul. Pięknej i Górnośląskiej zobaczyłam policjantkę stojącą przy radiowozie. Skierowałam się więc w tę stronę, wciąż w asyście tego tłumu. Policjantka zorientowała się, że sytuacja jest poważna. Poprosiła, by iść za nią, ale to nie pomogło, bo wciąż mnie poszturchiwano, więc to ona stanęła za mną, a ja szłam przodem. Tak dotarłyśmy w pobliże budynku ambasady francuskiej, gdzie stały samochody i gdzie tłum już nie mógł się zmieścić - tłumaczyła Pawłowicz.
Posłanka nie ma wątpliwości, że wydarzenia z 16 grudnia nie były przypadkowe. Z perspektywy czasu widzę, że te prowokacje były świadome. To nie było tak, że Michał Szczerba powiedział: "kochany panie marszałku" i marszałek nie wytrzymał. Wcześniej było kilka, może osiem, może dziewięć podobnych zaczepek. [...] Świadomie sięgnęli po prowokowanie. Chodziło, by agresją wymusić naszą reakcję, a później to nagłaśniać. Posłanka Gajewska stanęła w przejściu i celowo blokowała mi, cały czas nagrywając, powrót na moje miejsce. Mówię: "Przepraszam", ale ona stoi dalej. Więc próbuję delikatnie ręką skłonić ją, żeby się trochę przesunęła i zrobiła przejście. Wtedy ona wykonuje teatralne gesty rękami i krzyczy: "Pawłowicz mnie bije!", "Dlaczego mnie pani bije?!". Patrzę osłupiona, odsuwam się. Miałam wrażenie, że ci ludzie przeszli jakieś szkolenia. To wszystko było robione bardzo cynicznie - oceniła.
Pawłowicz podkreśliła, że najbardziej uderza ją cynizm opozycji i jej liderów. Wydaje mi się, że postawiono na Petru dlatego, że to człowiek bezwzględny i cyniczny, po którym wszystko spływa jak woda po kaczce. Ci, którzy go popierali, być może przez chwilę się zawstydzą, ale pewnie nie na długo. Choć na pewno zobaczyliśmy, że to polityk mało sprawny - wyjaśniła.
(mn)