Ordynator oddziału ginekologiczno-położniczego szpitala we Włocławku został wyrzucony z pracy. Decyzja ma związek ze śmiercią nienarodzonych bliźniąt. Dzieci zmarły tuż przed planowanym terminem porodu. Po tragicznej śmierci maluchów kontrolę w placówce zlecił Narodowy Fundusz Zdrowia.
Umowa z ordynatorem została zawarta w trybie konkursowym i żeby ją wypowiedzieć potrzebne były konkretne przyczyny. W innym przypadku sąd mógłby bez problemu przywrócić go na stanowisko. Takie powody wskazała m.in. kontrola NFZ. Chodzi przede wszystkim o złe zarządzanie oddziałem. Dzisiaj mamy na tyle bogaty materiał, żeby mieć pewność, że do takiego przywrócenia nie dojdzie - zapewnia dyrektor placówki Krzysztof Malatyński. Zapowiedział też duże zmiany w szpitalu m.in. szkolenia i zatrudnienie nowego personelu. Z kolei marszałek województwa kujawsko-pomorskiego obiecał, że najpóźniej do jesieni kupi nowy sprzęt dla nie tylko dla włocławskiej ginekologii, ale wszystkich takich oddziałów w regionie. Wyda na to 7 milionów złotych.
34-letnia matka bliźniąt została przyjęta do szpitala 16 stycznia tego roku. Jeszcze tego dnia miała przejść cesarskie cięcie. Zabieg przełożono jednak na dzień następny. Około godziny 2 w nocy tętno u dzieci całkowicie zanikło. Mimo to, lekarze nie zdecydowali się na natychmiastowe przeprowadzenie cesarskiego cięcia. Zabieg wykonano rano. Dzieci urodziły się martwe. Ojciec bliźniąt zawiadomił o sprawie prokuraturę, która wszczęła śledztwo.
Wcześniej inspektorzy NFZ stwierdzili, że zniknęły zapisy z dwóch urządzeń USG, które zostały użyte do badania matki bliźniąt. Wszystko wskazuje na to, że dane zostały usunięte celowo.
W opinii konsultantów ds. ginekologii, którzy współpracowali z funduszem podczas kontroli, cesarskie cięcie powinno zostać przeprowadzone natychmiast, kiedy tylko stwierdzono brak tętna u płodów. Jednym z największych błędów miało być czekanie z zabiegiem aż do rana.
(ug)