Startowali i lądowali zaledwie kilkaset metrów od bloków mieszkalnych. Co więcej, by nie latać nad dachami szpitala i szkół musieli łamać przepisy. Mowa o słupskich pilotach samolotów wojskowych. "Słupska rzeczywistość" zafundowała im bowiem lotnisko położone właśnie w pobliżu osiedli, szkół i szpitala. Wcześniej jednak było lotnisko...

Lotnisko zostało zbudowane w 1933 roku przez niemieckich żołnierzy. Stolb był wtedy niewielkim miastem i nikomu starty i lądowania nie przeszkadzały. Jednak Słupsk rozrósł się, a lotnisko – już polskie – dalej funkcjonowało. Zmieniły się też samoloty, rosły bloki, a huk maszyn bardzo często słychać było nad domami. Mieszkańcy, w obawie o życie, protestowali. Rzecznik prasowy słupskiego lotniska major Janusz Hyrk podziela obawy Słupszczan, ale mówi, że wojsko niczemu nie zawiniło: „Należałoby się zastanowić kto wydał zgodę na budowę osiedli mieszkaniowych na przedłużeniu pasa startowego” – powiedział major Hyrk. Gdyby masznya spadła, mogłoby dojść do prawdziwej tragedii "Nasi piloci robili coś, co jest niezgodne z prawidłami latania: po starcie odchodzili od wyznaczonego kursu tak, żeby np. nie latać nad szpitalem. Zgodnie z prawidłami i przepisami powinni ciąć po prostej” – powiedział RMF major Janusz Hyrk. I choć obecnie pełni rolę zapasowego, bynajmniej nie jest to lotnisko martwe. Bowiem tylko od początku roku piloci startowali i lądowali na nim 200 razy.

foto Archiwum RMF

15:40