Premier Leszek Miller kazał przyznać dyrektorowi Izby Skarbowej w Łodzi Lechowi M. tzw. certyfikat dostępu do informacji niejawnych. Wcześniej służby specjalne dwukrotnie odmówiły mu jego przyznania. M. zataił posiadanie lokat bankowych i nie potrafił wyjaśnić, skąd wziął te pieniądze.
Według UOP Lech M., mimo wysokich zarobków, nie mógł zgromadzić takich oszczędności. Za szefa łódzkiej skarbówki poręczyli łódzcy politycy, którzy - jak powiedzieli reporterce RMF – nie mieli żadnych wątpliwości co do uczciwości M.
Członkowie SLD uznali zatajenie części dochodów przez Lecha M. za... zapomnienie, niedopatrzenie czy tzw. czeski błąd: To jest drobny błąd. Nie może on dyskwalifikować człowieka, który 11 lat pracuje na funkcji dyrektora izby skarbowej - uważa Andrzej Pęczak, poseł SLD. Jak mówi, zawsze traktował M. jako solidną instytucję i dlatego wystąpił z propozycją wystosowania pisma. W podobnym tonie wypowiadają się lokalni politycy PO i PSL.
Szef rządu winą za całe zamieszanie dookoła M. obarcza łódzkich polityków. Tamta rekomendacja wydawała mi się przekonująca. W tej chwili mogę powiedzieć, że parlamentarzyści z Łodzi mieli zbyt idealistyczne wyobrażenia o tym, o którym pisali. Raczej tu bym widział zasadniczy powód - mówi RMF, Leszke Miller.
Szef rządu na swoje usprawiedliwienie dodawał, że jego decyzja nie przeszkodziła w dalszym postępowaniu prokuratorskim i aresztowaniu szefa łódzkiej skarbówki.
"Rzeczpospolita" przypomina, że rok temu profesor Marek Belka, wtedy wicepremier i minister finansów, zaproponował Lechowi M., ówczesnemu dyrektorowi łódzkiej Izby Skarbowej, awans na podsekretarza stanu ds. podatkowych w rządzie Leszka Millera.
Foto: Archiwum RMF
08:35