Prokuratura jeszcze nie przedstawiła zarzutów leśniczemu, który w piątek zastrzelił psa na prywatnej posesji w okolicach Koluszek w Łódzkiem. Śledczy chce pogłębić ustalenia policji i dlatego zamierza osobiście przesłuchać syna właścicielki psa. Nastolatek był w domu, gdy 44-letni myśliwy strzelił do czworonoga. Konieczne będą też dodatkowe oględziny miejsca zdarzenia i miejsca porzucenia martwego psa oraz sekcja zabitego zwierzęcia – mówi rzecznik Prokuratury Okręgowej w Łodzi Krzysztof Kopania.
Przełożony leśniczego wysłuchał wyjaśnień mężczyzny i decyzje personalne będzie podejmował po ewentualnym, prawomocnym wyroku, gdy swoją pracę skończą organy ścigania. Wtedy, gdyby leśniczy został skazany, straci pracę. Jednak teraz jest za wcześnie, żeby przesądzać, w którą stronę dochodzenie się rozwinie - powiedział nadleśniczy z Koluszek Piotr Błoński.
Z kolei śledczy nie wykluczają, że 44-letni mężczyzna może usłyszeć zarzut uśmiercenia zwierzęcia z naruszeniem ustawy o ochronie zwierząt. Myśliwy tłumaczył policjantom, że bronił się przed agresywnym psem. Zwierzę miało zaatakować mężczyznę, gdy wszedł na podwórko, by porozmawiać z właścicielką o tym, że jej psy swobodnie biegają po lesie i zagryzają zwierzynę łowną. Ta wersja leśniczego budzi jednak wątpliwości, bo mężczyzna nie powiadomił ani policji, ani właścicielki o takim ataku oraz o fakcie, że zastrzelił psa. Zamiast tego leśniczy przeciągnął martwe zwierzę do lasu i tam porzucił, co mogło sugerować, że zwierzę zostało zastrzelone przez myśliwych, zgodnie z prawem - jako dziki, agresywny pies. W tej kwestii myśliwy bronił się, że zabrał psa, żeby dzieci nie zobaczyły na podwórku martwego czworonoga.
Leśniczy może trafić do więzienia maksymalnie na 2 lata.
(j.)