Nie ma ziarna prawdy w doniesieniach medialnych, które mówią, że Mateusz Morawiecki miałby zostać zastąpiony na funkcji szefa rządu przez wicepremiera i szefa MON Mariusza Błaszczaka - stwierdził w piątek prezes PiS Jarosław Kaczyński.
Podczas spotkania w Płocku prezes PiS został zapytany, czy jest "chociażby ziarno prawdy" w medialnych doniesieniach, które mówią, że premier Morawiecki ma zostać "wymieniony" na wicepremiera Błaszczaka.
Nie ma - odparł Kaczyński.
Pogłoski o wymianie na funkcji premiera od dłuższego czasu pojawiają się w mediach. W tym tygodniu w materialne portalu Wirtualna Polska napisano, że "grupa polityków Prawa i Sprawiedliwości skupionych wokół wicepremiera Jacka Sasina chce, by do końca roku Mateusz Morawiecki został zdymisjonowany". "Lista pretensji jest długa. Spiskowcy proponują, by nowym szefem rządu został Mariusz Błaszczak" - napisał portal.
Jak informowało dzisiaj RMF FM, Jarosław Kaczyński nakazał wygaszenie publicznych sporów, zwłaszcza o walkę frakcji Mateusza Morawieckiego i Jacka Sasina, oraz coraz śmielsze ataki Solidarnej Polski Zbigniewa Ziobry.
Prezes PiS zaczął grozić usuwaniem ze stanowisk i list wyborczych ludzi najmocniej zaangażowanych w rozniecanie publicznych sporów. Jak ustalili dziennikarze RMF FM, w partii odbyła się już seria spotkań dotyczących ostatniego publicznego nasilenia wewnętrznych sporów. I pojawiła się groźba dymisji wewnątrz partii. Jeżeli ktoś dalej będzie atakował swoich partyjnych kolegów, to zostanie ukarany. Ma to polegać na usuwaniu z życia publicznego współpracowników tych polityków, którzy najmocniej kąsają.
Kaczyński obawia się, że w dość trudnej sytuacji - wysoka inflacja, braki węgla, Covid-19 - łatwo o bunt społeczny, a spory nie pomagają w uspokojeniu sytuacji. Łatwo w tej sytuacji stracić poparcie wyborców, zwłaszcza że Koalicja Obywatelska, główny rywal PiS, ma wreszcie pierwszy pomysł, który można "sprzedać". Chodzi o ogłoszony tydzień temu przez Donalda Tuska postulat wprowadzenia 4-dniowego dnia pracy. W partii rządzącej boją się, że to może być początkiem ogłaszania przez opozycję "chwytliwych" pomysłów, które nagle mogą przeważyć szalę.
Kaczyński przez lata był znany ze specjalnej metody zarządzania partią "przez konflikt". Chodziło o to, by w formacji były zwaśnione frakcje, które pozwalały mu pozostać trybunem i ostateczną instancją. Ważnym jest, że walczące z sobą obozy lubią także na siebie wzajemnie donosić, a informacja jest przecież na wagę złota.
Warto zauważyć, że te konflikty paradoksalnie są też na rękę samym frakcjom. "Harcerze" Morawieckiego mogą pokazać, że są bohaterami bezpardonowo atakowanymi w czasie wojny przez złych wewnętrznych rywali. "Sasinowcy" mogą kreować się na bardzo silne stronnictwo. Tak silne, że z sukcesem stawia czoła samemu premierowi. A skoro tak, to może to Jacek Sasin powinien odziedziczyć PiS po Kaczyńskim, a nie namaszczony Mariusz Błaszczak.
Zyskują także na tym "ziobryści", którzy mogą prezentować się jako silna ideowo partia. To - swoją drogą - pomaga marginalizować Konfederację i utrzymuje część radykalnego elektoratu przy Zjednoczonej Prawicy.