"Noe: Wybrany przez Boga" w reżyserii Darrena Aronofsky’ego nie jest komercyjnym filmem o starotestamentowym herosie ani o biblijnym potopie. Ten obraz fantasy według scenariusza samego Aronofsky’ego i Ari Handela - szalonego neurobiologa o duszy artysty - to heretycki, gnostycki, apokryficzny, podkorowy komunikat pełen hermetycznych odwołań do tajemnej wiedzy z przeszłości i aktualnych cyber-proroctw o rychłym końcu człowieka. Czy kupisz zatem bilet do ciemnej arki kina?
Oczywiście nie chcę dołączać do współczesnych "ikonoklastów", czyli zaprzysięgłych wrogów sztuki przedstawiającej, którzy zabraniają rozpowszechniania nieprawomyślnych religijnie obrazów. Daleko mi do islamistów, którzy potępiają w czambuł to epickie dzieło X muzy o sporym fabularnym rozmachu, z posągowym Russellem Crowe w roli głównej jako mitycznym patriarchą. Nie jestem w sojuszu z tymi, którzy zakazują rozpowszechniania tej prowokacyjnej, obrazoburczej amerykańskiej produkcji. Nie chwalę cenzorskich gestów muzułmańskich władz w Katarze, Bahrajnie, Zjednoczonych Emiratach Arabskich, Egipcie, Jordanii czy Kuwejcie. To dla mnie kulturalna patologia odmawiać wyświetlania filmu tylko dlatego, że ukazuje on w taki czy inny sposób proroków i posłańców Allaha. Nie chcę się też wpisywać w reakcje chrześcijańskich grup w USA, przerażonych tym, że film Aronofsky’ego nie opowiada literalnie biblijnej historii, a traktuje ją w luźny, a nawet chwilami dowolny sposób. Mimo to nie mogę nie zauważyć, że dzieło to bliższe jest duchowi Kabały niż kanonicznej Biblii. Mimo tak wielu różnic - fabularnych i finansowych - najnowsza fantastyczna superprodukcja Aronofsky’ego rymuje się z jego pierwszym głośnym, skromnym, czarnobiałym filmem pt. "Pi", w którym tajemne symbole mistyczno-metafizyczne oraz wzory matematyczno-przyrodnicze odgrywały tak istotną rolę. "Noe" też sięga do tego samego, kabalistycznego źródła. Ono dosłownie tu tryska, nawadniając Eliotowską "Ziemię Jałową" tak, by wyrosło z niej bujne drzewo genealogiczne, a potem cały, gęsty las Synów Przymierza, Dzieci Izraela. Jak w hermetycznym poemacie Thomasa Stearnsa Eliota jałowa gleba, śmietnisko cywilizacji, jest tu znakiem bezpłodności:
Gdyby tu była woda stanąłbym i pił
Lecz pośród skał nie można myśleć ani stać
Suchy jest pot a stopy grzęzną w piachu
Gdyby tu woda spływała ze skał
Martwa jest paszcza gór spróchniałe zęby pluć nie mogą
Tutaj nie można usiąść leżeć ani stać
I ciszy nawet nie ma w górach
Tylko bezpłodny suchy grzmot bez deszczu
W fabule Aronofsky’ego na tę widmową pustynię skalistą, zaludnioną przez plemiona wyznawców zła, na ten cmentarz wygnańców z Raju pełen ogryzionych szkieletów ludzi i trucheł fantastycznych, przedpotopowych zwierząt przychodzi "Śmierć w wodzie", najpierw tylko w snach i wizjach proroka, a potem już naprawdę, zmaterializowana w ostatecznym, niszczącym resztki życia hydro-kataklizmie:
Głębinowy prąd
Obgryzał jego kości szepcąc. Wznosił się i spadł -
Płynąc pośród dojrzałych oraz młodych lat
Aż wchłonął go wir.
W jednym z radiowych wywiadów Ari Handel - Żyd urodzony w Zurichu- opowiada, jak razem z Darrenem Aronofskym - nowojorskim Żydem z Brooklynu - zaczęli przed ponad dekadą szkicować ten filmowy projekt. Obaj wychowani w tradycji judaistycznej zaczęli przypominać sobie historię Noego, ale nie bazowali wyłącznie na kanonicznych tekstach. Tak opisano przyczyny potopu w biblijnej Księdze Rodzaju: "Synowie Boga, widząc, że córki człowiecze są piękne, brali je sobie za żony, wszystkie, jakie im się tylko podobały. Wtedy Bóg rzekł: Nie może pozostawać duch mój w człowieku na zawsze, gdyż człowiek jest istotą cielesną; niechaj więc żyje tylko sto dwadzieścia lat. A w owych czasach byli na ziemi giganci[17]; a także później, gdy synowie Boga zbliżali się do córek człowieczych, te im rodziły. Byli to więc owi mocarze, mający sławę w owych dawnych czasach. Kiedy zaś Pan widział, że wielka jest niegodziwość ludzi na ziemi i że usposobienie ich jest wciąż złe, żałował, że stworzył ludzi na ziemi, i zasmucił się. Wreszcie Pan rzekł: Zgładzę ludzi, których stworzyłem, z powierzchni ziemi: ludzi, bydło, zwierzęta pełzające i ptaki powietrzne, bo żal mi, że ich stworzyłem."
Autorzy filmu sięgnęli jednak także do apokryfów Starego Testamentu - do Księgi Henocha oraz Księgi Jubileuszów. One poruszają wątek zbuntowanych aniołów, które nauczyły ludzkość tajemnych sztuk i złączyły się cieleśnie z ludzkimi córami. Dlatego surowy Bóg ich ukarał, jak to czytamy w apokryficznej Księdze Henocha: "Zapałaliście ludzkim pożądaniem i stworzyliście ciało i krew tak, jak czynią to ludzie, którzy umierają i ulegają zniszczeniu. Dlatego dałem im żony, żeby siali w nich nasienie i żeby dzięki nim mogły się rodzić dzieci, tak, aby niczego nie brakowało na ziemi. Ale wy pierwotnie byliście duchowymi, żyjącymi wiecznym, nieśmiertelnym życiem po wszystkie pokolenia świata. Z tej racji nie przewidziałem dla was żon, albowiem mieszkanie [bytów] duchowych jest w niebie. A teraz giganci, którzy zrodzili się z duchów i ciała, otrzymają na ziemi nazwę złych duchów i ich mieszkanie będzie na ziemi. Złe duchy wyszły z ich ciała, albowiem zostali oni stworzeni z tego, co jest na górze. Ich pochodzenie i pierwszy fundament wywodzi się od świętych Czuwających. Będą oni na ziemi złymi duchami i nazywać się będą "duchy złe". Mieszkaniem duchów niebieskich jest niebo, ale mieszkaniem duchów ziemskich, którzy urodzili się na ziemi, jest ziemia."
Na ekranie widzimy bohaterów wykreowanych przez duet demiurgów Aronofsky/Handel: męczą się pracowite świetliste istoty upadłe. Udręczeni giganci, "promionki" obleczone w skalną materię, dźwigają na sobie ciężkie brzemię, cielesne ziemskie więzienie dla niepokornych, nieposłusznych niebiańskich stworzeń. Są jak krewni Lucyfera, Anioła Światła, źródła ciemnego świecidła, patrona gnostyckich sekt i wolnomularskich lóż, tajemnych stowarzyszeń kultywujących oświeceniową prometejską herezję.
Ari Handel w przywoływanym przeze mnie wywiadzie przyznał, że inspirował się przy pisaniu scenariusza nie tylko Kabałą i apokryfami, ale także tradycją Talmudu. Warto więc pamiętać jaką rolę w tradycji talmudycznej odegrały olbrzymy - nefilim. Według haggad - opowieści i sag rabinicznych odnoszących się do hebrajskiej Biblii - aniołowie zstąpili na Ziemię, bo Bóg im tak polecił. Po tym "wziemięzstąpieniu" ożenili się z kobietami i mieli z nimi dzieci - gigantów. Szczególnie interesujący w kontekście filmu jest wątek dwóch synów upadłego anioła Simchaziego. Hamiję i Haję nawiedzały prorocze sny o zesłaniu potopu. Jeden z gigantów i imieniu Og wyprosił u Noego miejsce w Arce. Og występuje w filmie Aronofsky’ego. Jednego ze Strażników pomagających Noemu gra Kevin Durand.
Intrygującą opowieść na temat prahistorii filmowego pomysłu Aronofsky’ego przeczytałem w artykule w brytyjskim "Guardianie" sprzed siedmiu lat. Wyznanie świadczy o tym, że pewne postacie, motywy, mity są swoistym refrenem, obsesją w życiu artystów i domagają się w końcu twórczej obiektywizacji. Amerykański reżyser przyznał, że już w wieku 13 lat wygrał szkolny konkurs literacki zorganizowany przez ONZ. W magazynie "Hollywood Reporter" wyczytałem, że mały Darren był pod wielkim wpływem swojej nauczycielki - Pani Fried- oryginałki, "magicznej osoby" ubierającej się w różowe stroje i jeżdżącej różowym Fordem Mustangiem. To ona zainspirowała go do napisania utworu o pokoju na świecie. Zwycięski "kawałek" był pierwszym wierszem napisanym przez Aronofsky’ego. Opisywał koniec świata widziany oczyma Noego, z motywem gołąbka pokoju. Temat ten okazał się lejtmotywem, jak gołąb powrócił do twórcy w formie filmu i komiksu. Noe w wersji kinowej to nieco komiksowy bohater mający sny i wizje apokaliptycznego potopu i podejmujący starania w celu uratowania najbliższych przed katastrofą. Gołąbek pokoju z gałązką oliwną w dziobie też się pojawia, rzecz jasna, łącząc biblijny symbol, ze współczesnym znakiem, tak często w XX wieku nadużywanym przez komunistów.
Kiedy więc akcja filmu naprawdę się rozgrywa? Nie ma co odwoływać się do egzegetów biblijnych. Wystarczy to drobne wyjaśnienie aktorki Emmy Watson, grającej żonę Sema, syna Noego: "Myślę że to, co Darren lubi, to poczucie, że coś może się zdarzyć w każdym czasie: już tysiąc lat temu, czy też dopiero za tysiąc lat." Trzeba wciąż pamiętać o tym uniwersalizmie, neutralności czasowej w przypowieści o górze Ararat rodem z Paramount. Biblijna historia jest tylko kanwą. Obraz od niej odbiega nie tylko w warstwie ideowej, ale też konkretnej - materialnej. Gdy pada zdanie: "Na początku było nic", chrześcijanin stawia opór, bo przecież "Na początku było Słowo." Powód do buntu mają też kreacjoniści, dosłownie odczytujący księgę Genezis. Film Aronofsky'ego zawiera bowiem sekwencje prezentujące w efektowny, a nawet efekciarski, teledyskowy sposób współczesną teorię ewolucji: od pierwotniaków do ssaków. Anachronizmem jest też świadomość ekologiczna bohaterów, troska o świat natury w stylu działaczy partii Zielonych oraz... stylizowane stroje w kolorach ziemi, nieco przypominające awangardowe pokazy haute couture.
Pamiętajmy jednak o przesłaniu filmu: do czego prowadzi ścisłe wypełnianie misji, nieważne - gnostyckiego Boga czy ziemskiej Gai ekologów. Ratowanie żywych stworzeń nie może odbywać się kosztem ludzkiej rasy, a prawdziwie uniwersalne jest dzieło miłosierdzia, gdy nie masz Greka ni Żyda, chłopca czy dziewczynki. Noe jest jak Neo z "Matrixa". Musi wybrać pomiędzy różnymi światami, przeciwnymi wartościami: sprawiedliwości czy miłości. Zobaczcie, którą w końcu "pigułkę" wybrał: krwistoczerwoną czy niebiańską? Jednak żeby się o tym przekonać musicie sami wybrać... się na film.