W stolicy Jugosławii, Belgradzie, rośnie napięcie związane z ubiegłotygodniową decyzją rządu o zamknięciu czterech państwowych banków. 8500 pracowników serbskich banków dostało wypowiedzenia. W ramach protestu zabarykadowali się w filiach banków w całym kraju. Jedna z głównych ulic stolicy została zablokowana przez około stu zwolnionych bankowców. Ruch w mieście został sparaliżowany.
Cztery wielkie niegdyś banki państwowe - Beobanka, Investbanka, Jugobanka i Beogradska Banka zbankrutowały, a w kasie państwowej nie ma 4,35 miliarda euro - sumy niezbędnej na ich uratowanie. Prezes jugosłowiańskiego Banku Narodowego tłumaczy, że pieniędzy nie chciał pożyczyć żaden inny kraj. Zamknięcie czterech banków oznacza utratę pracy dla 8500 bankowców.
Zoran Djindjić, reformatorski premier Serbii, zarzuca byłym szefom zbankrutowanych banków, że sami podpisali na nie wyroki śmierci. Jego zdaniem, bankowcy kierując się względami politycznymi, ustępowali pod presją reżimu Slobodana Miloszevicia. Chodzi tu m.in. o udzielanie kredytów, o których szefowie banków wiedzieli, że nie będą mogły zostać spłacone. Djindjić żąda pociągnięcia do odpowiedzialności tych "bankierów Miloszevicia".
Na głównym placu Belgradu protestowała dziś grupa pracowników banków. Jak twierdzi przedstawiciel związków zawodowych Nada Trifunovic w budynku banku zabarykadowało się wiele osób. Ludzie domagają się od rządu znalezienie sposobu na uratowanie banków. Na 10 stycznia pracownicy banków zapowiedzieli wielki wiec protestacyjny.
foto RMF
16:10