Narodowy Bank Polski prostuje nocny komunikat Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Polska nie wyraziła jeszcze zgody na pożyczenie Funduszowy 6,27 mld euro i długo jeszcze tego nie zrobi.
W siedzibie Funduszu w Waszyngtonie jest prezes NBP Marek Belka. Na spotkaniu z szefową MFW Christine Lagarde przyznał, że Polska jest gotowa pożyczyć te pieniądze, ale na razie to tylko wstępna zgoda. Pracownicy MFW najwyraźniej jednak nie wyczuli tej subtelnej różnicy i napisali w komunikacie, że Polska już powiedziała twarde "tak". W nocy w imieniu Lagarde napisano: Bardzo cieszy mnie dzisiejsze zobowiązanie władz polskich, aby wesprzeć MFW 6,27 mld euro. Jest to część wspólnych działań najważniejszych kredytodawców, mających na celu zapewnienie Funduszowi odpowiednich środków do działania w sytuacjach kryzysowych.
Okazuje się jednak, że Narodowy Bank Polski czeka jeszcze na konkretne warunki tej pożyczki, bo na razie nie dostał żadnej oferty. Czekamy na warunki. Kiedy będziemy znać całą umowę, wówczas będzie ją rozpatrywał cały zarząd - powiedział naszemu dziennikarzowi Przemysław Kuk z NBP. Zaznaczył, że 20 stycznia zarząd NBP wstępnie zgodził się na wsparcie MFW i upoważnił prezesa Belkę do negocjacji, która mogą potrwać jeszcze kilka miesięcy.
Zamieszanie wokół pożyczki dla MFW trwa od grudnia ubiegłego roku. Najpierw premier i minister finansów zaskoczyli wszystkich, ogłaszając na szczycie w Brukseli, że pożyczą z rezerw NBP ponad 6 miliardów euro, na co nie mieli zgody banku centralnego. Kiedy udało się ją wstępnie uzyskać, nagle Donald Tusk z Jackiem Rostowskim zmienili zdanie i zaczęli wycofywać się rakiem z planów pożyczki. Minister finansów stwierdził nawet, że możemy nie dać pieniędzy na ratowanie bankrutów, bo czekamy na decyzję, czy MFW zasilą tak odległe kraje jak Chiny, Indie czy Brazylia. Jacek Rostowski twierdził, że to nie może być tylko europejska składka.
Gdyby Polska zdecydowała się przekazać pieniądze Funduszowi, to i tak dużych korzyści ekonomicznych dla naszego kraju by nie było. Nasz wkład będzie dosyć nisko oprocentowany. Zyskalibyśmy za to dwie rzeczy. Po pierwsze, poprawiłby się nasz wizerunek za granicą. Fakt, że Polska, która jest stosunkowo niewielkim krajem, wykłada takie pieniądze na stół, pokazuje zagranicznym inwestorom, że my kryzysu się nie boimy, że jesteśmy stabilną gospodarką. Byłoby to takie zaproszenie dla firm z całego świata do naszego kraju. Po drugie, odnieślibyśmy także korzyść polityczną - mielibyśmy kolejny argument w walce na przykład o więcej pieniędzy z nowego unijnego budżetu.
Na pierwszy rzut pożyczanie pieniędzy MFW się nam jednak nie opłaca. Większość ekonomistów twierdzi natomiast, że naszą korzyścią będzie to, iż pomożemy reszcie Europy. Jesteśmy takim państwem, które jest de facto satelitą strefy euro i nasze powodzenie w znacznej mierze zależy od tego, czy ta strefa euro będzie sobie jakoś radziła, czy nie nastąpi tam jednak jakaś implozja - przekonuje ekonomista Ernest Pytlarczyk.
Inni eksperci twierdzą, że na pożyczkę nas po prostu nie stać, bo wydawanie w czasach kryzysu ponad 6 miliardów euro wydaje się nierozsądne. Z drugiej jednak strony to tylko 6 miliardów z 70, które mamy w rezerwach NBP. To więc stosunkowo niewielka kwota, która i tak nie mogłaby trafić np. do budżetu albo dla potrzebujących.
Szefowa Międzynarodowego Funduszu Walutowego Christine Lagarde ogłosiła, że udało jej się zebrać na całym świecie 316 miliardów dolarów. Tyle w trybie awaryjnym obiecały jej pożyczyć kraje z całego świata. Pieniądze zostaną przeznaczone na pomoc zadłużonym gospodarkom unijnym: Grecji i Portugalii; mają także uchronić przed zapaścią Włochy i Hiszpanię. Oprócz Polski do Funduszu dołożą się między innymi Dania, Japonia, Szwecja i Szwajcaria.