Szanse na uratowanie załogi okrętu podwodnego "Kursk" spadły praktycznie do zera. Nie powiodły się próby połączenia z leżącym na dnie Morza Barentsa okrętem za pomocą kapsuł ratunkowych.
W drodze do Murmańska nad Morzem Barentsa, jest specjalny wysłannik RMF FM, Wojciech Jankowski. Już teraz udało mu się zebrać informacje, ujawnione przez rosyjskie media. Posłuchajcie:
Wicepremier Rosji Ilja Klebanow wyraził w czwartek opinię, że przyczyną zatonięcia atomowego okrętu podwodnego "Kursk" było zderzenie z dużym obiektem pływającym. Klebanow przybył do bazy marynarki wojennej w Siewieromorsku koło Murmańska, by przedyskutować z wyższymi oficerami domniemane przyczyny katastrofy "Kurska".
Brytyjscy eksperci twierdzą, iż co najmniej dwie trzecie załogi okrętu podwodnego "Kursk" zginęło w momencie katastrofy. Opieraja swoje wnioski na materiałach udostępnionych im przez Rosjan - filmu pokazującego próby dostania się kapsuł ratunkowych do luków. Widać na nim wyraźne uszkodzenia w przedniej części okrętu. Brytyjczycy uważają, że uratować mogło się około 30, góra 40 procent załogi przebywającej z tyłu Kurska. Rosjanie także przyznają, że część załogi może już nie żyć. Wierzą jednak, że dotyczy to małej grupy marynarzy.
Niejasne są wciąż decyzje, co do dalszego przebiegu nieskutecznej dotąd akcji ratowniczej. Do Siewieromorska, bazy rosyjskiej Floty Północnej, polecieli wczoraj: dowódca marynarki, admirał Władimir Kurojedow i wicepremier Ilja Klebanow. Szef sztabu marynarki, admirał Wiktor Krawczenko powiedział, że będą rozważone wszystkie mozliwości, w tym użycie pontonów, które miałyby podnieść "Kursk" z dna. Tymczasem w Brukseli jest delegacja rosyjskich oficerów z zastępcą dowócy marynarki rosyjskiej. Admirał Aleksandr Pobożij rozmawiał z przedstawicielami dowództwa floty NATO na Atlantyku. Szczegóły spotkania do tej pory nie są znane. Na razie jednak rosyjska ekipa zdana jest tylko na własne siły. Przez cały czas próbuje ona zacumować kapsułę ratunkową do luku zatopionego okrętu. Manewr ten jest bardzo trudny ze względu na silny nurt wody. Jeśli operacja ta się powiedzie, nie wiadomo, czy uwięzieni marynarze - bardzo już osłabieni zdołają otworzyć pokrywy włazu i przejść do kapsuły.
Marynarze z zatopionego okrętu podwodnego Kursk przestali nadawać sygnały, lecz nadzieja na ich uratowanie nadal istnieje. Eksperci, analizujący zdjęcia wykonane podwodną kamerą, stwierdzili, że sobotnia eksplozja była dużo silniejsza, niż przypuszczano. Woda wlała się do dziobu "Kurska", gwałtownie zalewając sterówkę okrętu. Na taki przebieg wydarzeń wskazuję rozległe uszkodzenia dziobu okrętu. Wtedy zginąć mogła część załogi - tak twierdzi rosyjska telewizja RTR, której ekipie udało się dostać na pokład krążownika rakietowego "Piotr Wielki". Na jednostce tej, zakotwiczonej w miejscu katastrofy, znajduje się sztab akcji ratowniczej. Jednak tak naprawdę jeszcze do końca nie wiadomo, co dzieje się na "Kursku" - przyznał premier Rosji, Michaił Kasjanow:
"W ciągu ostanich godzin nie było żadnych poważniejszych zmian ani na gorsze, ani niestety na lepsze. Choć sytuacja jest już bliska katastrofalnej, to nadzieja wciąż pozostaje".
Rosyjska flota, podczas manewrów, w czasie których doszło do tragedii "Kurska" planowała ćwiczenia ewakuacji zatopionego okrętu podwodnego - ujawniła wojskowa agencja AWN. "To okrutny zbieg okoliczności" - powiedział wojskowy ekspert Władimir Urban. Nie wiadomo, ilu marynarzy przeżyło katastrofę i w jakim są stanie. Według najnowszych danych, na pokładzie jednostki znajdowało się 118 osób.
W środę, Rosja oficjalnie poprosiła Wielką Brytanię i Norwegię o pomoc w ratowaniu załogi zatopionego okrętu podwodnego "Kursk". Rosyjski wiceminister spraw zagranicznych Aleksander Awdiejew powiedział agencji Interfax, że do moskiewskich ambasad obydwu państw zostały wysłane listy z prośbą o pomoc.
Prezydent Władimir Putin rozkazał Flocie Północnej, by przyjmowała pomoc od każdego, kto ją zaoferuje. Decyzję tą podjął po wtorkowej rozmowie telefonicznej z Billem Clintonem, który ponownie zaoferował amerykańskie wsparcie dla ekip ratowniczych na Morzu Barentsa. Tymczasem Rosjanie poprosili Norwegię o wysłanie statku ratowniczego i nurków głębinowych. Jednostka ta znajduje się w porcie na dalekiej północy kraju i może dołączyć do Rosjan w czwartek.
Późnym popołudniem we środę Brytyjczycy nie czekając na formalną decyzję władz Rosji sami wysłali specjalistyczny sprzęt w rejon katastrofy. Samolot transportowy, na pokładzie którego znajduje się najnowocześniejsza mini łódź podwodna wylądował już w norweskiej miejscowości Trondheim w północnej Norwegii. Brytyjska łódź podwodna została załadowana na statek transportowy i popłynęła z norweskiego Trondheim na Morze Barentsa, w rejon katastrofy rosyjskiego atomowego okrętu podwodnego. Transport mini-łodzi zajmie około dwóch dni. Na miejscu wypadku pojawią się też brytyjscy eksperci od podwodnych akcji ratunkowych oraz spcjalistyczny sprzęt. Trzy samoloty RAF-u z ratownikami i ekwipunkiem są już w drodze ze Szkocji do Norwegii. W rejon katastrofy płyną ponadto dwa brytyjskie okręty ratownicze. Ich kurs w rejon katastrofy potrwa również kilka dni. Od momentu rozpoczęcia akcji ratunkowej Rosjanie konsekwentnie twierdzili, że poradzą sobie sami. W środę zmienili zdanie - najpierw wysłali grupę oficerów do brukselskiej siedziby NATO, potem poprosili o pomoc Wielką Brytanię.
Brytyjska mini-łódź ratunkowa, zwana podwodnym helikopterem ma na tyle silny napęd, że może przeciwstawić się nurtom wodnym utrudniającym całą akcję. Na swój pokład, podwodny helikopter może zabrać jednorazowo kilkanaście osób. Sytuacja jest bardzo poważna, gdyż hydroakustycy amerykańskich sił zbrojnych odkryli eksplozję podwodną, a to oznacza, że okręt jest zalany wodą, a część załogi nie żyje. Informacje te potwierdziło brytyjskie Ministerstwo Obrony: Brytyjscy eksperci, po przeanalizowaniu zapisu z podwodnych kamer wideo, orzekli, że dziób okrętu jest doszczętnie zniszczony. Uszkodzone są też fragmenty rufy.
"Kursk" leży na prawej burcie, dlatego w akcji ratunkowej nie można użyć dzwonu nurkowego. Rosyjscy wojskowi twierdzili we wtorek, że marynarzom wystarczy powietrza co najmniej do piątku. W środę zmienili zdanie: admirał Władimir Kurojedow, szef rosyjskiej floty wojennej stwierdził, że tlenu na okręcie wystarczy jeszcze na 9 dni.
Jak powiedział radiu RMF FM Wojciech Łuczak, ekspert w dziedzinie militariów, redaktor naczelny miesięcznika "Raport", okręty typu "Oscar" zostały w byłym Związku Radzieckim specjalnie zaprojektowane do niszczenia amerykańskich lotniskowców. "Kursk" przygotowany był do misji na Morzu Śródziemnym, gdzie miał osłaniać jedyny w tej chwili lotniskowiec Rosji - "Admirał Kuzniecow". Rejs świadczyć miał o potędze morskiej Moskwy. Potęga Rosji to jednak już tylko mit. Ze stu rosyjskich atomowych okrętów podwodnych, sprawne pozostały jedynie trzy...
Tymczasem rosyjska prasa twierdzi, że "Załoga okrętu podwodnego "Kursk" stała się zakładnikiem ambicji militarnych Rosji". Jej zdaniem wojskowi nie chcieli się zwrócić o zagraniczną pomoc, bo byłby to dowód upadku rosyjskiej potęgi morskiej. Najwyraźniej jednak obawa przed miedzynarodową kompromitacją okazała się słabsza niż wola ratowania życia ponad 100 ludzi uwięzionych od 5 dni na zatopionym okręcie. Polscy eksperci nie dziwią się jednak zwłoce Moskwy w przyjmowaniu pomocy od państw NATO. Zdaniem Andrzeja Wilka z Ośrodka Studiów Wschodnich podobnie zachowałyby się Wielka Brytania czy Stany Zjednoczone.
Fiasko dotychczasowej akcji ratunkowej może mieć jednak wpływ na wizerunek prezydenta Rosji. Władimir Putin stawia przecież na silną armię. Dowody jej słabości są dziś oczywiste.
Przed katastrofą "Kurska" marynarka radziecka straciła na pełnym morzu trzy atomowe okręty podwodne - K-8 w 1970r., K-219 w 1986r. i "Komsomolca" w 1989r. W żadnym z tych wypadków nie zginęła jednak cała załoga okrętu. Nikt nie ocalał natomiast z dwóch utraconych amerykańskich atomowych okrętów podwodnych - "Threshera" i "Scorpiona". Pierwszy z nich zatonął w 1963r., drugi zaś w pięć lat później.
01:30