Wegetarianinie. Przez lata byli uważani w naszym kraju za dziwaków, przez lata dyskryminowano ich tylko dlatego, że na talerzu zamiast schabowego mieli jego młodszego brata, czyli kotleta sojowego. Dlaczego tak bardzo ludzi interesuje to, co taki wegetarianin ma w żołądku?
Przecież wegetarianie to niezwykle szlachetni ludzie, którzy niestrudzenie walczą o prawa zwierząt! No dobrze, może nie wszyscy. Znam też i takich miłośników zwierzaków, którzy mięsem wręcz gardzą, ale na widok skórzanych butów czy pięknej torebki zapominają o swoich ideologicznych pobudkach i szybko wskakują w nowy ciuch. W tym miejscu należy zastanowić się nad różnorodnością wśród wegetariańskiej braci. Tych, którzy nie jedzą mięsa, jest wielu. Każdy inny, ale wszyscy zaliczają się do poszczególnych podgrup. Od razu uprzedzę, że nazwy mają jedynie charakter roboczy. Mam nadzieję, że nikogo nie urażę, a tym bardziej nikt nie rzuci we mnie marchewką czy inną rzodkiewką, która mogłaby symbolizować sprzeciw wobec mojej pseudonaukowej teorii.
Wracając do głównego wątku - przedstawiciela pierwszej grupy osób niejedzących mięsa nazwałbym "wegetarianinem ascetą". Kim jest ów jegomość? Z pewnością w jego umyśle głęboko zakorzeniona jest ideologia proekologiczna. Skupmy się jednak - póki co - na sferze kulinarnej. Otóż "wegetarianin asceta" wyrzeka się wszystkiego, co może, co choć rodzi podejrzenie, że w procesie produkcji ucierpiało jakieś niewinne zwierzę. Zatem osobę tę poznamy po tym, że w supermarketach długimi minutami wnikliwie analizuje skład produktu trzymanego w ręce. Taka osoba ma dużo czasu i spokojny sen, gdyż po dokładnym zbadaniu opakowania może włożyć do koszyka produkt, w którym nie znajduje się - dajmy na to - żelatyna wieprzowa, a jedynie jej roślinna siostra zwana pektyną. Praktyczna rada dla tych, którzy przymierzają się do tego typu ascezy: w sklepach 90 procent produktów niestety posiada "mięsne wkładki’’. Na pewno też nie powinniście tracić czasu na przeglądanie składu żelek owocowych. Dlaczego? Moi mili, wszystkie żelki są produkowane m.in. przy użyciu żelatyny wieprzowej. Kolejnym ważnym punktem w charakterystyce przedstawiciela "wegetariańskich ascetów" jest to, iż taka osoba z pewnością nie założy w zimie skórzanych butów, ani niczego, co może choćby przypominać produkt wykonany ze zwierzęcej skóry. Dlaczego substytuty też nie wkradły się w łaski? A to dlatego, że mogą one wzbudzić chęć posiadania u przypadkowo spotkanej na ulicy osoby, a ta - nie daj Boże - kupi sobie taką samą torebkę i to na domiar złego wykonaną ze zwierzęcej skóry, a co za tym idzie asceta przyczyni się do śmierci kolejnego zwierzaka. Na koniec należy wspomnieć o tym, że reprezentanci tego kulinarnego nurtu trzymają tylko z tymi, którzy tak, jak oni nie noszą skórzanych butów ani rękawiczek. Więc jeśli wpadła Ci w oko dziewczyna wyznająca wegetariańską ascezę, musisz w imię miłości zamienić skórzane rękawiczki na wełniane, a w mroźne dni rozgrzewać Cię będą miłosne uniesienie!
Następna grupa wegetarian, która nasuwa mi się na myśl to "wegetarianie klasyczni". Rozwijając to tajemniczo brzmiące hasło warto wspomnieć o tym, że przedstawiciele tego gatunku nie przykładają aż tak wielkiej wagi do tego, czy w serze białym znajdą podpuszczkę syntetyczną czy mikrobiologiczną, pochodzącą bezpośrednio od zwierząt. Osoba taka nie ma wyrzutów sumienia, jeśli nie przeczyta wnikliwie całej broszury informacyjnej o produkcie. Trzeba jednak zaznaczyć, że wegetarianie klasyczni starają się unikać ubrań pochodzenia zwierzęcego. Nie zamierzam rozpisywać się dalej na temat tradycyjnego modelu wegetariaństwa, gdyż do omówienie został mi najbardziej odrażający przypadek osób, które swoją dbałość o wizerunek przedkładają nad prawdę. Mowa o przedstawicielach grupy "wegetariańskich celebrytów". Bardzo ciężko rozpoznać w towarzystwie wegetarian ambasadora tegoż nurtu. Osoba ta widelec trzyma tak samo, jak inni, wyglądem też się nie wyróżnia, delektuje się smakiem soczewicy, a także nierzadko lansuje się na wegetariańskiego ascetę, ale kiedy nikt nie widzi to z wielką łapczywością sięga po kotleta schabowego czy inny mięsny wyrób i zajada się nim bardziej niż największy mięsożerca. Czym spowodowane jest takie postępowanie? Ano tym, że bycie wegetarianinem w dobie ekologicznego boomu jest bardzo trendy. Natomiast posiadanie na talerzu kotleta sojowego symbolizuje sukces i jest oznaką prestiżu, jeśli tylko dorzucimy do tego ideologiczny wątek pt. "Nie jem mięsa, gdyż szkoda mi zwierząt". Wtedy zyskujemy piękną legendę na swój temat, a w naszych czasach przecież każdy chce być postrzeganym jak najlepiej. Indywidualizm też jest w cenie. Może właśnie on jest inspiratorem wegetariańskiego nurtu?
Filip Nowobilski