W parlamencie Korei Płd. został formalnie zgłoszony wniosek o impeachment prezydenta Jun Suk Jeola w związku z wprowadzeniem przez niego we wtorek stanu wojennego. Partia Władzy Ludowej, z której wywodzi się Jun, zapowiedziała, że nie poprze wniosku.
Wniosek o impeachment Juna został zgłoszony na sesji plenarnej, która rozpoczęła się krótko po północy ze środy na czwartek czasu lokalnego (około godz. 16 w środę w Polsce).
Zgodnie z literą prawa głosowanie w sprawie impeachmentu musi odbyć się w ciągu 24 do 72 godzin, czyli - jak podaje agencja Yonhap - najprawdopodobniej w piątek.
Do przyjęcia zgody na wszczęcie procedury impeachmentu wobec głowy państwa wymagana jest zgoda dwóch trzecich deputowanych, tj. co najmniej 200 członków 300-osobowej izby. Opozycja i posłowie niezrzeszeni dysponują łącznie 192 mandatami. Partia, z której wywodzi się Jun, ma zagłosować przeciwko wnioskowi, argumentując, że propozycja impeachmentu jest nie do przyjęcia.
Jeśli jednak wniosek zostałby przyjęty, trafi następnie do Trybunału Konstytucyjnego, gdzie będzie musiał uzyskać poparcie co najmniej sześciu z dziewięciu sędziów. TK będzie mieć do 180 dni na rozstrzygnięcie decyzji o jego zatwierdzeniu - wyjaśnia portal dziennika "Korea Joongang". Jeśli TK podjąłby decyzję o utrzymaniu w mocy decyzji o impeachmencie, Koreańczycy następnie pójdą do urn, aby wybrać prezydenta.
W przypadku takiego scenariusza Jun będzie drugim prezydentem Korei Południowej, pozbawionym swojej funkcji w wyniku impeachmentu od czasu masowych protestów, które doprowadziły do usunięcia z urzędu prezydentki Park Geun Hie w 2017 r.
Deputowani rządzącej Partii Władzy Ludowej, z której wywodzi się prezydent, we wtorek krytykowali decyzję Juna, a w głosowaniu na sesji plenarnej parlamentu, zwołanej trzy godziny po wprowadzeniu stanu wojennego, 18 przedstawicieli tego ugrupowania znalazło się wśród 190 deputowanych, którzy opowiedzieli się za uchwałą wzywającą Juna od zniesienia stanu wojennego. Prezydent zrobił to w środę nad ranem (czasu lokalnego), a jego rząd formalnie zatwierdził tę decyzję.
Kancelaria prezydenta Korei Południowej oświadczyła w środę, że ogłoszenie stanu wojennego było uzasadnione i mieściło się w granicach wyznaczonych przez konstytucję. Zaprzeczono, jakoby wojsko blokowało deputowanym dostęp do parlamentu.
Zgodnie z konstytucją prezydent może ogłosić stan wojenny "w czasie wojny, w sytuacjach podobnych do wojny lub w innych porównywalnych stanach zagrożenia narodowego", które wymagają użycia siły wojskowej w celu utrzymania pokoju i porządku.
Obserwatorzy podkreślają jednak, że prezydent nie powołał się na żadną z tych przesłanek oraz mógł nie dopełnić wymogów prawnych, w tym obowiązku bezzwłocznego poinformowania odpowiednich organów o swojej decyzji.
Agencja Yonhap poinformowała, że przewodniczący Zgromadzenia Narodowego Wu Won Sik został zablokowany przez policję, gdy usiłował dostać się na teren parlamentu. Ostatecznie przeskoczył przez ponadmetrowy płot. Z kolei deputowany opozycyjnej Partii Demokratycznej Park Sen Won twierdzi, że otrzymał informację, że żołnierzom, którzy weszli do siedziby parlamentu, dostarczono ostrą amunicję i pistolety maszynowe, a na miejsce wysłano snajperów.
Tymczasem Tysiące osób w środę wieczorem zgromadziło się w wielu miastach Korei Południowej, aby zaprotestować przeciwko Jun Suk Jeolowi. Wiece, na których wzywano prezydenta do natychmiastowego ustąpienia, przebiegały pokojowo.
Szereg grup zawodowych i obywatelskich zorganizowało czuwanie przy świecach na placu Gwanghwamun w centrum Seulu, gdzie zgromadziło się ok. 2 tys. osób - podała agencja Yonhap. Uczestnicy następnie przemaszerowali przed siedzibę prezydenta, niosąc banery i skandując hasła krytykujące Juna za decyzję, wzywając do jego rezygnacji.
Jak podaje AFP, zgromadzenie zakończyło się pokojowo bez interwencji policji.
Sformułowanie "egzekucja w stanie wojennym" w dekrecie przypomina nam okropności nielegalnego stanu wojennego, w którym zginęło 30 tys. mieszkańców wyspy Czedżu podczas powstania 3 kwietnia 1948 roku - mówił Lim Ki Hwan, szef centrali Demokratycznej Konfederacji Związków Zawodowych na wyspie. Niech mieszkańcy wyspy Czedżu podejmą działania - apelował Lim do blisko 900 osób, które na znak protestu zapaliły latarki w telefonach przed ratuszem miejskim.
Wiece odbyły się także m.in. w miastach Pusan, Daegu i Gyeongnam, gdzie wzięło w nich udział od 800 do 2 tys. osób - informują organizatorzy. Bez względu na miejsce zgromadzeni skandowali hasła takie jak "Natychmiast aresztować Juna", "Jun głównym winowajcą nielegalnego stanu wojennego" i machali plakatami z napisami "Jun natychmiast poddaj się".