"Tak, jak w przypadku świąt Bożego Narodzenia: my nie mamy pewności co do dokładnej daty zmartwychwstania. Tu nie chodzi o to. Najważniejsze są wydarzenia, które wtedy miały miejsce" - mówił w rozmowie z reporterem RMF FM Tomaszem Fenske biblista ksiądz Dariusz Iwański. "Wszyscy ewangeliści mówią o tym, że zmartwychwstanie nastąpiło. Jak to się potem rozmieniło w szczegółach na drobne, kto jak to przyjął, kto był przy grobie i kto odsunął kamień to drugorzędna sprawa" - dodał.
Tomasz Fenske: Zacznijmy od daty śmierci Jezusa. Astronomowie wyznaczyli dwie prawdopodobne. Pytanie, jak to wygląda od strony Kościoła.
Ks. Dariusz Iwański: chodzi o dokładną datę, to jest rok, miesiąc i dzień? Wie pan, to jest zawsze dla nas data drugorzędna. Tak, jak w przypadku świąt Bożego Narodzenia: my nie mamy pewności, że to było 25 grudnia. Tu nie chodzi o to - to jest data symboliczna. W przypadku świąt Wielkanocnych jest to o tyle łatwiejsze, że ewangeliści mówią precyzyjnie o datach świąt paschalnych, a te można wyznaczyć z dużym prawdopodobieństwem. Pan mówi o dwóch datach, ja wiem o jednej: podobno 7 kwietnia roku 30 byłaby to ta najprawdopodobniejsza data paschy i 8 dzień kwietnia to byłaby śmierć Pana Jezusa. Ale to ma dla nas drugorzędne znaczenie. Najważniejsze są wydarzenia, które wtedy miały miejsce.
Astronomowie posługując się informacją o święcie paschy i związanej z nią z pełnią Księżyca wyznaczyli jeszcze datę, bodajże, 3 kwietnia 33 roku, jeśli to księdzu coś mówi...
Bardzo dobrze, może tak być. Wszystko zresztą zależy od tego, kiedy dokładnie Jezus się narodził, ile miał lat. My dzisiaj wiemy, że Dionizy Młodszy, ten, który wyznaczył nasz, chrześcijański kalendarz i ten symboliczny rok zerowy, od którego zaczęliśmy liczyć lata... że on się prawdopodobnie pomylił o jakieś 4 do 7 lat. W ten sposób np. rok 2000 świętowaliśmy kilka lat przed jego faktycznym nadejściem.
Oczywiście w naszym życiu kalendarz i daty odgrywają dużą rolę, bo nie jest dla nas bez znaczenia, czy "za pięć lat" to jest wtedy czy wtedy; pomaga on nam orientować się w czasie, ale my do dat urodzin czy śmierci nie przywiązujemy aż tak wielkiej wagi...
Nie wspominając o tym, że w czasach Jezusa czas płynął zupełnie inaczej.
Dokładnie. Kalendarz żydowski na przykład opierał się na obserwacjach Księżyca. Miesiące były około trzydziestodniowe, w związku z tym co 3 lata, mniej więcej, dodawano jeden miesiąc do kalendarza... także różnice między naszym kalendarzem i żydowskim były znaczące.
Pomówmy o ostatniej wieczerzy. Co jedli jej uczestnicy i jaka była rola Judasza? Bo z biegiem lat rola tej postaci staje się coraz mniej jednoznaczna, przynajmniej w kontekście apokryfów.
Ostatnia wieczerza, zarówno sensem, jak i tym, co się jadło nawiązywała do wydarzeń, kiedy Izraelici wychodzi z Egiptu, jakieś dwanaście stuleci wcześniej, patrząc z perspektywy Pana Jezusa. Przede wszystkim królowało mięso baranka. Był to baranek specjalnie wybrany spośród stada, musiał mieć mniej więcej rok i musiał być bez skazy. Zabijano go 14 dnia miesiąca nisan, żeby później stał się główną potrawą na tej wieczerzy paschalnej. Było to mięso pieczone, tej nocy spożywane w całości: trzeba było wszystko zjeść albo spalić.
Dlaczego?
Taki był zwyczaj, tak nakazuje Księga Kapłańska. Nie dyskutujemy z tym.
Co oprócz baranka?
Potem był, oczywiście, chleb. Z tym że taki dość... no, niekomfortowy w jedzeniu. Bardzo twardy, bez zakwasu, bo taki właśnie mieli Izraelici, kiedy wychodzili z Egiptu. Obok tego gorzkie zioła, które miały przypominać niedolę w Egipcie no i wino. Wino z racji tego, że to symbol radości, a święta paschalne to święta zbawienia, ponieważ upamiętniają one właściwie najważniejsze wydarzenie w historii Izraela, kiedy to został on wyprowadzony z Egiptu i tym samym stał się Izraelem jako takim.
Wracając do Judasza - jak to z nim jest? Nadal jest zdrajcą, czy może niekoniecznie? Być może jednak przyjacielem Jezusa, który spełnił Jego wolę?
Ta druga wersja została ukuta przez różne sekty chrześcijańskie funkcjonujące w pierwszych wiekach, zwłaszcza tą, która Judasza wzięła sobie za świętego patrona, sektę gnostyków, właściwie jeden z jej odłamów. Oni rozwinęli taki bardzo szczególny rodzaj wdzięczności wobec Judasza, sądząc, że był on tym, który jakby zmusił siły tego świata, by pozbawiły Jezusa życia i w ten sposób zbawienie stało się faktem. Dość pokrętna logika, ale można się tego trzymać. Na bazie tejże wyrosła ewangelia Judasza, która przedstawia go właśnie jako tego, który najlepiej to wszystko zrozumiał, miał najlepsze pojęcie o tym, kim jest Jezus i do czego to wszystko musi prowadzić. Ale to, oczywiście, pogląd przyjmowany kiedyś, w starożytności chrześcijańskiej, przez małą grupę gnostyków i ostatecznie zarzucony, zapomniany.
Do niedawna...
Aż do czasów nam współczesnych, kiedy to kilka lat temu odgrzebano ewangelię Judasza, zrobiono z niego celebrytę i okazało się, że Kościół się pomylił! Że dwa tysiące lat ewangeliści nic nie wiedzieli na ten temat i nagle odkopali nieznaną ewangelię i teraz dopiero wiadomo, jak było.
A to nie do końca tak.
Przede wszystkim Kościół nie ma księgi potępionych, w przeciwieństwie do np. księgi świętych. Mamy postaci, o których wiadomo, że są świętymi i wynosi się je na ołtarze, natomiast Kościół nigdy nie mówi o nikim, że jest potępiony. Bo my tego nie wiemy! My możemy mieć pewność co do cnót i możemy orzec jednoznacznie, że ten czy ów był święty, ale co do miłosierdzia bożego względem osób żyjących, powiedzmy, przeciwnie, niż każe ewangelia, to my nie mamy takiej wiedzy. Może być tak, że Judasz, w ostatnim momencie, kiedy się wieszał albo spadał głową w dół żałował i miłosierdzie Boże jakoś to ogarnęło i znalazł gdzieś tam, w niebie, swoje miejsce. Dlatego my nie wydajemy wyroków.
Pytanie czy był zdrajcą, czy nie.
Mówią o nim ewangeliści, że to jest ten, który miał Go zdradzić i od początku jest tak przedstawiany. Oczywiście ewangelie są pisane z pewnej perspektywy, wobec tego to już wszystko dojrzało i każdy już wiedział, kim jest Judasz. Ewangeliści tylko mrugali okiem do swoich czytelników, mówiąc: "no to jest ten, który, wiecie, no, miał go zdradzić". Natomiast stosunek Kościoła do Judasza jest bardzo prosty. My się nie zajmujemy Judaszem. Wiemy, że taki apostoł był, postać tragiczna dość; ze względu na wybory, których dokonał wpadł w taki konflikt sumienia, tak się pogubił, że logicznym było, że skończy w taki sposób. Ale nikt nie mówi, że Judasz miał z góry taką czy inną rolę do wypełnienia, bo gdyby nie był Judasz, to prawdopodobnie ktoś inny by Jezusa wydał.
Po co był potrzebny Judasz? Otóż kiedy były święta paschy do Jerozolimy zjeżdżało ponad 1,5 miliona ludzi. To był potężny tłum! Trzeba było kogoś, kto wiedział, gdzie Jezus przebywa. Judasz wiedział, że to ogród oliwny, po drugiej stronie potoku Cedron. Więc w tym sensie był on potrzebny, ale gdyby nie on, pewnie byłby to ktoś inny.
A z ciekawości: podobało się księdzu "Ostatnie Kuszenie Chrystusa"? (film Martina Scorsese z 1988 r., w którym Judasz ukazany jest jako przyjaciel i wykonawca woli Jezusa - przyp. autor).
Widziałem ten film, ale szczerze powiem: wszystko było fajnie do momentu, kiedy przedstawione są relacje Jezusa z Marią Magdaleną. To troszeczkę jest przesadzone. Oczywiście jest to odwołanie do pewnych apokryficznych wierzeń, a tych było w starożytności niemało. Mi się znacznie bardziej podobała "Pasja" Mela Gibsona. To był jedyny film religijny, na którym się nie nudziłem. Ja generalnie nie oglądam filmów religijnych, bo mi się to kojarzy ze straszną nudą. Natomiast "Pasja"... ja mogę opowiedzieć pewien obrazek. Pierwszy raz go widziałem we Włoszech w kinie. Panuje tam taki zwyczaj, że po pierwsze jest przerwa w środku seansu, sprzedaje się wtedy różne orzeszki, lody i tak dalej; po drugie niczym dziwnym nie jest, że ktoś odbiera telefon w środku seansu i odpowiada: jestem w kinie, nie mogę rozmawiać, ale mówi to tak głośno, że inni słyszą. Na tym filmie nikt się nie poruszał. Była przerwa na te lody i orzeszki, ale nikt nawet nie zaczepił pana, który je sprzedawał. Była absolutna cisza w kinie włoskim.
Kto by pomyślał.
Ja też, powiem szczerze, przeżyłem to jako biblista. Wydaje mi się, że to jest naprawdę świetnie zrobiony film. Oczywiście, wiele osób może mieć tutaj obiekcje do okrucieństwa, które emanuje z ekranu, ale no proszę Państwa, tak to wyglądało, tam nie było sielanki. Ale film mi się podoba także ze względu na symbolikę, w którą ubrany jest Judasz. Tam, nie wiem, czy pan pamięta, Judasz jest pokazany jako ktoś, kto po zdradzie jest wypędzony przez dzieci na pustynię. Te dzieci symbolizują wyrzuty sumienia. Judasz jest już sam na pustej przestrzeni i odwraca się, i tam widzi padlinę osła, nad którą unoszą się roje much. Muchy, czy może Władca Much, to Ba'al-Zebul, czyli Belzebub. Judasz odwracając się widząc za sobą te muchy, żadnych dzieci już, widzi siebie jako kogoś, kto stanął po stronie Belzebuba. Bardzo mi się podoba ten film, on ma kilka poziomów i warstw. Żeby je dobrze zrozumieć, trzeba by było zrobić sobie jakiś krótki kurs ze zwyczajów żydowskich i oglądać go po raz kolejny i kolejny; tam zawsze jest coś nowego.
Swoją drogą niewiele osób wie, że sąd nad Jezusem odbył się dwa razy. Pierwszy raz był on sądzony przed sądem żydowskim. Kto go oskarżał i o co? Bo zarzuty, które mu stawiano, nie wyglądały od początku tak samo.
Pierwszy sąd rzeczywiście odbył się najpierw u Annasza, emerytowanego jakby, najwyższego kapłana, tak mówi Święty Jan, później u Kajfasza, w jego domu i pałacu, wobec Kajfasza jako najwyższego kapłana i Sanhedrynu. Tam zarzuty były o treści religijnej, głównie chodziło o bluźnierstwo, o to, że Jezus nazywał się synem bożym, mesjaszem, a więc że czynił się bogiem po prostu.
To jest bardzo ciekawy okres w historii Izraela: potężne oczekiwanie na przyjście mesjasza, dużo napięć. Z tym że, jak sami Żydzi mówią, tam gdzie dwóch Żydów, tam są trzy poglądy. My, Polacy, jesteśmy bardzo podobni. Było więc dużo różnych rozbieżności i poglądów na temat tego, kim ten mesjasz miałby być. Według niektórych, pewnie np. Judasza, miałby to być ktoś, kto poderwie naród do wyzwoleńczej walki. Inni mówili o nim bardziej w kategoriach duchowych. Napięcie było więc ogromne i na tym tle wybuchło zresztą pierwsze powstanie żydowskie, tragiczne w skutkach, bo została zniszczona m.in. pierwsza świątynia jerozolimska.
W każdym razie zarzucano Jezusowi bluźnierstwo. Ale sanhedryn nie mógł skazać go na śmierć, bo władzę w tamtym czasie sprawował prokurator rzymski, w imieniu zresztą Rzymu.
I jego te wątki religijne zupełnie nie interesowały.
Dokładnie tak. Prokuratorzy rzymscy zresztą stacjonowali w Cezarei Nadmorskiej. Do Jerozolimy nienawidzili przyjeżdżać. Oczywiście musieli, by rozstrzygać ważniejsze sprawy sądowe, ale jeździć nie znosili, właśnie ze względu na ten ferwor religijny. Dla nich to było barbarzyństwo: jak można czcić jednego Boga, w ten sposób jakby wszystkim innym rzucając wyzwanie, prowokując innych bogów. Tak nie można się bawić!
Sami Żydzi z kolei chcieli skazać Jezusa na śmierć, by ukrócić pewien ferment duchowy. W pewnym sensie jakby rozumiem ówczesne władze religijne: Jezus mógł dodatkowo podsycać ten ferment w społeczeństwie. Ale żeby wyrok śmierci stał się faktem, trzeba było znaleźć jakiś pretekst natury kryminalnej z punktu widzenia Rzymian. Uznano więc, że Jezus podburza naród, a Rzymianie jak ognia bali się kolejnego powstania. Informowano więc ich, że Jezus wznieca bunty, wzywa do niepłacenia podatków cezarowi i że mieni się królem. A to dla Rzymian był bunt!
Przy czym Piłat nie bardzo kupował to, co mówili Żydzi. Wiadomo było, że chodzi o pewien pretekst. Niemniej pretekst był, nie można się było z tego wycofać, później zresztą usłyszał, że jeśli to zrobi, będzie to znaczyło, że nie jest przyjacielem cezara. A to już było za dużo dla niego, bo samemu Piłatowi bardzo zależało na tym, by się nie skompromitować i by się przypodobać cesarzowi. Wobec takiego postawienia sprawy musiał się zdecydować na jakiś ruch.
Zmieniając temat: Jezus w piekle. Rzeczywiście zstąpił do piekła? W wyznaniu wiary mówimy o ukrzyżowaniu, śmierci i pogrzebie, a później: "zstąpił do piekieł, trzeciego dnia zmartwychwstał".
Ta informacja pochodzi z credo apostolskiego, najwcześniejszego wyznania wiary chrześcijan. Tam jest informacja o tym, że zstąpił do piekieł, z tym że przez "piekła" rozumie się nie to, co my myślimy, miejsce potępienia wiecznego. Chodzi o szeol, który w Starym Testamencie oznacza po prostu krainę umarłych. To tam, gdzie wszyscy zstępują i doznają wspólnego losu.
Skąd ta różnica w przekazie? W naszej kulturze "piekło" jest mocno nacechowanym pejoratywnie określeniem.
Tak, ale to jest kwestia tłumaczenia po prostu. Trzeba to dobrze rozumieć. W starożytności były takie sekty, które odmawiały Jezusowi faktycznej śmierci. Uważano, że ponieważ był synem bożym, miał ciało tylko takie, które zdawało się, że jest ciałem. Wobec tego na krzyżu nie mógł ucierpieć, a zatem nie mógł umrzeć! No to jest dla nas herezja. Ojcowie apostolscy, ci, którzy układali credo, chcieli powiedzieć tylko tyle: zstąpił do piekieł, czyli faktycznie umarł. Zszedł do krainy umarłych. Tu znowu jest taki obraz świata: na dole piekło, pośrodku świat, w którym my żyjemy, i gdzieś w górze niebo; to są wszystko pewnego rodzaju obrazy. Natomiast chodzi o to, że odwiedził tych, którzy nie żyją i im również ogłosił dobrą nowinę o tym, że zmartwychwstanie i że zwyciężył śmierć. Dlatego że ewangelia w inny sposób nie mogłaby dotrzeć do tych, którzy nie mają kontaktu, żadnego związku, ze światem żywych. Jezus zszedł do nich zatem, pociągając za sobą sprawiedliwych.
Kiedy Jezus zmartwychwstał spędził na ziemi 40 dni. Co robił przez ten czas, z kim się spotykał?
Przede wszystkim spotykał się ze swoimi apostołami, ale także innymi ludźmi. Wiemy np. z I listu do Koryntian, że Jezus objawiał się dużym grupom ludzi, np. 500 osobom jednocześnie. Powstanie z grobu - sami ewangeliści mieli wiarę w zmartwychwstanie dość wątłą. Poza tym zaczęły się szerzyć pogłoski, że jest jakiś spisek: wydobyto go z grobu, ktoś, gdzieś go schował. Nie tak dawno reżyser James Cameron ogłosił światu, że znalazł grób Jezusa i nawet podpisane zwłoki Jezusa i jego najbliższej rodziny. Tak się bawiono od starożytności.
Apostołowie sami nie wiedzieli, co z tym zrobić. Jakieś kobiety przyszły, coś im powiedziały, jakiś pusty grób i oto Jezus pokazuje im się w autentycznym ciele. Nie jako duch. Pokazuje im się nad Jeziorem Galilejskim, tam przygotowuje dla nich posiłek, siada z nimi do stołu. Więc po pierwsze ukazuje im się, żeby oni naprawdę uwierzyli, że to jest fakt! Po drugie ewangelia św. Jana mówi o tym, że Jezus po zmartwychwstaniu przekazał Piotrowi władzę nad Kościołem. To się stało nie kiedy indziej, jak właśnie wtedy. Chodziło też o to, by dać apostołom ostatnie pouczenia.
To znaczy?
Święty Marek, opisując historię Jezusa, bardzo często wspomina o tym, że Jezus zabraniał ludziom mówić o tym, kim on jest. Bo niektórzy mieli takie przebłyski i nagle rozumieli, kim rzeczywiście Jezus jest: nie jakimś zwykłym człowiekiem, nauczycielem czy kimś takim, ale kimś więcej. Wyrzuca złe duchy, panuje nad naturą, gdzieś tam rozmnożył chleb, więc ludzie zaczynali już swoje plany układać. Chcieli go obwołać królem, bo przecież świetnie byłoby mieć kogoś, kto by nam codziennie rano świeże pieczywko dostarczał, a jako król miałby taki obowiązek.
Jezus chciał tego uniknąć i chciał uniknąć falstartu. Wszystkie rzeczy, które się działy, miały być zrozumiane dopiero w kluczu zmartwychwstania. Jezus miał więc podstawowy cel przez te 40 dni: ukazać się ludziom, nie jako duch, zjawa, ale ktoś rzeczywiście zmartwychwstały, by podbudować ich wiarę.
Proszę zwrócić uwagę, że dla nas pusty grób nie jest dowodem na zmartwychwstanie. Nie jest, bo faktycznie mogło być tak, że ktoś zwłoki wyniósł, ukradł... i dziękuję bardzo! Natomiast to, co się stało z apostołami pod wpływem spotkań z Jezusem zmartwychwstałym sprawiło, że oni z ludzi zalęknionych, gdzieś schowanych po kątach, bojących się mówić, kim byli i przyznać, skąd pochodzą, nagle stali się herosami wiary! Nie bacząc na to, że może ich to kosztować życie idą i mówią o tym, co przeżyli. W pobycie na ziemi po zmartwychwstaniu chodziło więc o podanie im tego wszystkiego jeszcze raz, z nową interpretacją i żeby nie było jakichś domysłów; od samego Jezusa to wyszło.
A jednak samo zmartwychwstanie nie jest do końca jednoznacznie opisane. Nawet w źródłach, które dobrze znamy, pojawia się sporo rozbieżności.
Po pierwsze ewangelie były pisane kilkadziesiąt lat po faktycznych wydarzeniach. Kiedy umarł i zmartwychwstał istnieli świadkowie tych wydarzeń i wcześniejszych. Byli to apostołowie głównie i oni wystarczali jako źródło informacji. Kiedy zaczęli się starzeć i kiedy rozwijały się kościoły chrześcijańskie, fizyczną niemożliwością stało się dotarcie do tych wszystkich ludzi i danie świadectwa. Wobec tego mniej więcej w roku 65 po Chrystusie, więc mniej więcej trzydzieści parę lat po zmartwychwstaniu, zaczęto pisać pierwszą ewangelię, tę według Świętego Marka. Ona była przeznaczona dla chrześcijan pochodzenia nie-żydowskiego, powiedzmy to najoględniej, którzy nie znali zupełnie zwyczajów, dlatego Marek często serwuje im tam rozmaite podpowiedzi, takie didaskalia. Być może tym można tłumaczyć to, że są pewne rozbieżności.
Ale czy to mimo wszystko nie budzi wątpliwości?
Proszę zauważyć, że dotyczą one detali, np. tego, ile osób było przy grobie, kto odsunął kamień, natomiast wszystkie są zgodne co do tego, że Jezus zmartwychwstał i nie ma go tu. Skąd jeszcze mogą pochodzić rozbieżności? Proszę sobie wyobrazić powstanie warszawskie, które według najnowszej interpretacji miało miejsce w 1989 roku bodajże (chodzi o niedawną wypowiedź posła SLD, Dariusza Jońskiego, który stwierdził, że powstanie warszawskie wybuchło w 1988 roku - przyp. autor). Powstanie warszawskie było wydarzeniem. Na ten temat napisano mnóstwo książek. Historycy jednak różnią się w postrzeganiu tego, co się wydarzyło; nie tyle w przekazywaniu faktów, ile w ich interpretacji. To są wydarzenia, które również miały miejsce kilkadziesiąt lat temu. Widać po tym, jak różne osoby mają różne patrzenie: ile osób, tyle punktów widzenia. Podobnie jest z ewangelistami. Jest ich czterech i każdy z nich troszeczkę inaczej patrzył na Jezusa, inne szczegóły zapamiętywał, do tego nie wszyscy mieli relacje z pierwszej ręki. Z tego właśnie mogą wynikać pewne różnice. Podobnie jest ze Starym Testamentem, w którym też jest trochę różnic. Niektórzy mówią: sprzeczności. Otóż niekoniecznie. Po prostu wyrastały niezależnie od siebie tradycje, którym chodziło o to samo. W pewnym momencie ostateczny redaktor tekstu miał przed sobą dwie tradycje, nieco się różniące detalami, ale co on robił? Nie wyrzucał jednej z nich, nie oceniał, czy jedna była lepsza od drugiej, ale umieszczał je obie w jednej księdze. To jest zjawisko dość znane w Biblii i nie chodzi o to bynajmniej, by kogoś wprowadzić w błąd. Po prostu taka była mentalność i taka była logika ówczesnych, starożytnych pisarzy.
Zachowujemy informację, nie oceniamy do końca wiarygodności czy autora.
Tak jest. Proszę zresztą zauważyć, że w przypadku relacji o zmartwychwstaniu nikogo tam nie było w grobie, więc nikt nie mógł napisać jakby z pierwszej ręki. Gdyby opisał na przykład, jak te płótna się unoszą, coś tam, to pewnie byłby apokryf, bo nikogo tam nie było w środku. Natomiast faktem jest, że wszyscy ewangeliści, jak jeden mąż, mówią o tym, że zmartwychwstanie nastąpiło. Jak to się potem rozmieniło w szczegółach na drobne, kto jak to przyjął, kto był przy grobie i kto odsunął kamień to drugorzędna sprawa. Najważniejszy przekaz dotyczy zmartwychwstania.
A właśnie, a propos kamienia. Zmartwychwstaniu Jezusa miały podobno towarzyszyć dwa olbrzymy, jest informacja o takich postaciach. Rzeczywiście były na miejscu? Skąd się wzięły?
Ja nie wiem, skąd informacja o dwóch olbrzymach. Wiem, że była mowa o dwóch ludziach, o dwóch aniołach albo jednym aniele i dwóch ludziach. Są postaci ubrane na biało. Niektórzy mówią: to co, jacyś ludzie tam przyszli i powiedzieli o takim wydarzeniu? W Starym Testamencie to nie jest rzadkość, że mówi się o aniołach w kategoriach ludzi i że przedstawia się ich w takiej postaci. Przekaz generalnie jest taki: niezależnie od tego, jak sobie to wyobrażamy, czy to był anioł ze skrzydłami czy bez - oczywiście to tylko wyobrażenia, które nie przystają do tego, kim jest anioł - ewangelistom chodzi o to, żeby pokazać kogoś, kto pośredniczy pomiędzy tym światem, a nadprzyrodzonym i pośredniczy również w interpretacji tego, co się wydarzyło. To on podaje rozumienie tego, co widzą ludzkimi oczyma świadkowie pustego grobu. Mogą mieć różne interpretacje, słyszeli już na pewno wieści albo za chwilę usłyszą, że zostało wykradzione ciało. Pojawia się jednak interpretacja z góry, nadprzyrodzona, od anioła; od kogoś, kto nie pochodzi z tego świata i wie, co tak naprawdę się wydarzyło. I tego się trzymamy.
Kiedy tak naprawdę ujednolicono biografię Chrystusa? Kiedy to nastąpiło, kto to zrobił i przede wszystkim: dlaczego?
Tu są dwie rzeczy: nigdy niczego nie ujednolicano i nigdy nie było żadnej biografii Jezusa. Ewangelie nie są biografiami w naszym rozumieniu tego słowa. W ogóle Pismo Święte nie jest ani podręcznikiem historii, ani nie ma celu pouczanie nas o sekwencji chronologicznej wydarzeń. Pismo Święte, podobnie ewangelie w nim zawarte, to przede wszystkim podręcznik wiary. Proszę zauważyć, jak mało tam jest szczegółów z dzieciństwa Jezusa. Ewangeliści się tym w ogóle nie interesują! Dlaczego? Bo ich zadaniem nie jest napisanie biografii Jezusa; ich zadaniem jest podanie tylko takich faktów, tych niezbędnych informacji, które są potrzebne wierzącym do zbudowania wiary i zbawienia. Są tam informacje o tym, że się narodził, a później opisane jest jego życie dorosłe, z cudami i tym co robił i najważniejsza rzecz: zmartwychwstanie. W tym rzecz: ewangelie mogą się różnić co do wyboru cudów, bo nie wszyscy ewangeliści opowiadają o tych samych, natomiast nie różnią się co do tego kim jest Jezus, w jaki sposób odszedł z tego świata i w jaki sposób wrócił. Dlatego ewangelie nie są biografiami.
Niemniej z biegiem wieków zapisy ulegały pewnej selekcji.
Myśli pan o ewangeliach?
Mniemam, że one również podlegały pewnej ewolucji.
Trudno nam to powiedzieć. Jest np. końcówka ewangelii wg Świętego Marka. Rzeczywiście, mówi się o niej, że została dodana później, dla ujednolicenia i zharmonizowania całości. Marek był pierwszą ewangelią prawdopodobnie i ten fragment został dodany - do tego stopnia niektórzy egzegeci podważają jego autentyczność. Ale chyba nie ma potrzeby, bo jest to zabieg znany w starożytności: np. księga Izajasza składa się z trzech tak naprawdę części, które powstawały na przełomie dwustu-trzystu lat może. Izajasz nie mógł tego wszystkiego napisać, ale taka była ówczesna praktyka. Natomiast gdy chodzi o ewangelie, to one były zamknięte już w pierwszej połowie II wieku po Chrystusie i tak naprawdę nic się w nich nie zmieniło.
Powstawały jednak inne ewangelie: tzw. apokryficzne, wśród nich wspomniana ewangelia Judasza, Tomasza, Piłata i tak dalej, które jakby dopowiadają pewne rzeczy. To jest też konsekwencją tego, o czym mówiłem wcześniej: ewangeliści nie interesują się na przykład dzieciństwem Jezusa. Problem w tym, że późniejsze pokolenia chrześcijan chciały wiedzieć, co Jezus jadał na śniadanie, jak się bawił z innymi dziećmi. Była koniunktura na tego rodzaju opowieści i powstawały różnego rodzaju "kwiatki", jak to Jezus np. bawił się z dziećmi, stworzył sobie tamę, w której gromadził wodę z kałuży, jakieś dziecko przebiegało i tę tamę niechcący zepsuło, a Jezus przeklął to dziecko, mówiąc krótko, po czym padło ono martwe. W ewangelii Tomasza jest słynny fragment, 114 wiersz, w którym Jezus jest pytany przez jest pytany przez swoich apostołów: Jezu, dlaczego Miriam chodzi za nami, czy ty nie wiesz, że kobiety nie odziedziczą Królestwa Niebieskiego? A Jezus mówi do nich: spokojnie, chłopaki, wezmę ją i zrobię z niej mężczyznę. To zupełnie sprzeciwia się obrazowi, jaki mamy w ewangeliach kanonicznych i był to produkt pewnej sekty gnostyków znowu.
Ale zapotrzebowanie na plotki i opowieści było zawsze.
Oczywiście, że tak! I stąd Kościół musiał dokonać pewnej selekcji, która w książce Dana Browna, "Kod da Vinci" jest przedstawiona jako pewien spisek; jest Pierwszy Sobór Nicejski i Konstantyn dokonuje selekcji, wybiera tylko to, co jest ważne z jego punktu widzenia i co odpowiada jego propagandzie, czyli te cztery ewangelie, które znamy. Trudno o większą bzdurę, zresztą sam Dan Brown stwierdza, że to fikcja literacka. Otóż już w latach '80 II wieku po Chrystusie jeden z pisarzy chrześcijańskich, Święty Ireneusz pisze, że tak jak zwierzę ma cztery łapy, tak Kościół ma cztery ewangelie i ani mniej, ani więcej.