Dobiega końca piąty tydzień od zapowiedzi rekonstrukcji gabinetu premier Beaty Szydło. Zmiany w rządzie miały być ogłoszone w ciągu kilkunastu dni, tymczasem po upływie 34 dni nie tylko do nich nie doszło, ale mamy też pewność, że tych "kilkanaście dni" od 24 października przeciągnie się do grudnia.

Zdumiewająca zapowiedź

Do 24 października pani premier, wzorem swoich poprzedników, wielokrotnie powtarzała, że szefowie rządów o rekonstrukcjach nie mówią, ale je robią. To dość oczywiste ze względu na sprawność działania podległych im ministrów: nie mający pewności utrzymania swoich stanowisk członkowie rządu ograniczają się zwykle do działań pod publiczkę i wychwalania swoich dotychczasowych dokonań, na bok odkładając wymagające rozmachu i ryzyka plany na przyszłość. Kończy się to zwykle najprostszym administrowaniem w podległych im obszarach i samochwalczymi ceremoniami podsumowań i otwierania czegokolwiek - byle były przy tym kamery. 

Beata Szydło znakomicie zdawała sobie z tego wszystkiego sprawę. Doskonale wiedziała, że zapowiedź rekonstrukcji na zewnątrz rządu wywoła falę spekulacji i ocen, nazywaną zwykle "grillowaniem" jej ministrów. Wewnętrznym skutkiem zapowiedzi musiało zaś być sparaliżowanie długofalowych działań resortów i ograniczenie się do natarczywej autoreklamy, zwłaszcza tych ministrów, którzy czują się w rządzie najmniej pewnie.

Skutki?

Są dość opłakane. Od kilku tygodni grillowani i niepewni swojej przyszłości ministrowie prężą muskuły, organizują dziesiątki już konferencji pokazujących, jak dziarsko i sprawnie działają. Od zapowiedzi Beaty Szydło porządki obrad rządu nie zawierają jednak kluczowych decyzji, a gabinet ogranicza się głównie do administrowania krajem. Powód jest nie tylko mentalny, ale też całkiem racjonalny - trudno podejmować decyzje dotyczące przyszłości nie mając pewności, kto miałby je realizować. A po 24 października żaden z ministrów i sama pani premier bodaj nie wiedzą, czy po rekonstrukcji będą jeszcze członkami rządu.

Czekając na rekonstrukcję ministrowie uroczyście obeszli Święto Niepodległości. Poświętowali też drugą rocznicę działania rządu, zgodnie z oczekiwaniami i zwyczajem wykorzystując ją do wychwalania swoich dokonań pod niebiosa.

Prezes PiS podziękował też pani premier - i wciąż nic. 

Kilkanaście dni to 40 i więcej

Dość charakterystyczne, że im dalej od październikowej zapowiedzi, tym bardziej zmiany w rządzie się odsuwają. Na pewno nie dojdzie w nich wcześniej, niż w grudniu, bo do 1 grudnia w kraju nie ma niezbędnego do ich przeprowadzenia prezydenta. 1 grudnia to zresztą piątek, prezydent wraca z Wietnamu wieczorem, zatem przeprowadzenie zmian możliwe będzie najwcześniej w poniedziałek 4 grudnia.

Wciąż jednak nie doszło do naturalnego w tej sytuacji spotkania prezydenta z rozdającym w obozie rządzącym karty prezesem Kaczyńskim. Obyczaj wymaga choćby poinformowania głowy państwa o zamiarach większości, tym bardziej, że nie jest wykluczone objęcie teki premiera przez samego prezesa. 

Elementy rozgrywki

Co więcej, spotkanie, którego zorganizowanie w kolejnym tygodniu też nie będzie łatwe (we wtorek 5 grudnia zbiera się Sejm) powinno ostatecznie rozwiać wątpliwości, związane z ostatecznym brzmieniem prezydenckich projektów ustaw o KRS i Sądzie Najwyższym. Przedstawianie sobie przez obu panów przez kilka tygodni poprawek na piśmie wyraźnie świadczy o tym, że pełne zaufanie między umawiającymi się stronami jest już raczej przeszłością. Obywatele pamiętają przedwyborcze publiczne deklaracje pani premier, że szefem MON zostanie Jarosław Gowin, i to, że ów Jarosław Gowin okazał się potem Antonim Macierewiczem. Zapewne pamięta to także Andrzej Duda, zatem po obniżeniu poziomu zaufania między pałacem prezydenckim a KPRM zmiany w rządzie powinny być ostatecznie uzgodnione przed ich ujawnieniem. Być może także na piśmie.

I nie jest wykluczone, że uzgodnienie oparte będzie też na zrealizowaniu wciąż nikomu oficjalnie nieznanej umowy, dotyczącej projektów ustaw o KRS i SN.

Kolejne elementy zaburzające teoretycznie tylko łatwy do rozstrzygnięcia problem rekonstrukcji to osoby. Prezydent sporo energii wkłada w powściągnięcie ambicji szczególnie dwóch ministrów - Zbigniewa Ziobry, z olbrzymim apetytem na nowe kompetencje w sądownictwie, i Antoniego Macierewicza, od co najmniej roku bardzo wyraźnie próbującego zignorować kompetencje Zwierzchnika Sił Zbrojnych w dziedzinie nadzoru nad armią.

Nie byłbym zdziwiony, gdyby prezydent obie te postaci chciał przy okazji rekonstrukcji pożegnać, a ich ostatnia aktywność wyraźnie też świadczy, że obaj zdają sobie z tego świetnie sprawę.

40 dni, a może więcej

Zapowiadane przez Beatę Szydło 24 października przedstawienie zmian w rządzie "za kilkanaście dni" trwa już 34 dni. I nie nastąpi wcześniej, niż po 40 dniach, już w grudniu.

Po co to pani premier było - nie wiem. Faktem jest jednak, że na wizerunek osoby konsekwentnej i stanowczej będzie jeszcze musiała popracować, bo jak dotąd rekonstrukcja własnego gabinetu wychodzi jej fatalnie.

(ph)