Podpisanie przez premiera Tuska postanowienia prezydenta o wyznaczeniu przewodniczącego zgromadzenia sędziów Izby Cywilnej SN wywołało potężne wzburzenie zwolenników rządu i przywracania praworządności. Po przyjrzeniu się okolicznościom oburzenie można podzielać, ale warto też przykładać właściwą miarę do rangi tego zdarzenia.

Prezydent wyznaczył na komisarza do przeprowadzenia wyboru Prezesa Izby Cywilnej Sądu Najwyższego nielegalnie powołanego do tego sądu neosędziego. Bez zgody premiera i jego podpisu takie wyznaczenie byłoby nieważne, ale premier się zgodził - tak wczoraj wieczorem opisał sytuację markujący zdumienie sędzia SN prof. Włodzimierz Wróbel.

Oburzająca kontrasygnata

Przyczyną podzielanego przez zwolenników bezwarunkowego przywracania praworządności zdumienia przechodzącego w oburzenie była publikacja w Monitorze Polskim postanowienia o powołaniu Krzysztofa Wesołowskiego na przewodniczącego zgromadzenia sędziów Izby Cywilnej SN, które ma wybrać kandydatów na prezesa tej izby. Dokładniej chodzi o to, że poza prezydentem, który je wydał, podpisał się pod nim także Donald Tusk.

Powiedzmy jasno - bez tego podpisu, czyli kontrasygnaty, postanowienie Andrzeja Dudy byłoby nieważne, bo akty urzędowe prezydenta wymagają właśnie kontrasygnaty szefa rządu. Zarzut, że Donald Tusk, podpisując dokument powołujący neosędziego umożliwił "niekonstytucyjne działania prezydenta", jak twierdzi prof. Wróbel, wygląda więc na trafny.

Znaczenie symboliczne

Jeśli chcielibyśmy opowiedzieć o sprawie nie tylko jasno, ale jaśniej, okaże się, że awantura w tej sprawie ma znaczenie wyłącznie symboliczne. Chodzi przecież tylko o wyznaczenie kogoś, kto ma przeprowadzić wybór kandydatów na szefa Izby Cywilnej SN, a w tej izbie od dawna już większość mają neosędziowie. Kończąca kadencję prezesa prof. Joanna Misztal Konecka też jest neosędzią i opór premiera przy wyborze jej następcy niczego by nie zmienił - kogokolwiek by i pod czyimkolwiek przewodnictwem izba by wybrała do grona kandydatów - prezesem Izby i tak zostałby pewnie neosędzia, bo spośród kandydatów prezesa wybiera właśnie prezydent.

Znaczenie prowadzącego procedurę wyboru kandydatów jest zatem dla jej efektu pozorne.

Polityczne targi

Mimo to premier mógłby oczywiście odmówić kontrasygnaty, żeby nie ułatwiać i nie legitymizować działań, których prawność można podważać. Nie zyskałaby jednak na tym w żadnej dziedzinie żadna ze stron konfliktu.

Szef rządu jednak myśli szerzej niż nieco zamkniętymi kategoriami SN, bo jest politykiem. Kluczowe dla zrozumienia, dlaczego Donald Tusk zrobił to, co zrobił, jest spojrzenie w kalendarz. Opublikowane wczoraj postanowienie ma datę 17 sierpnia. Popatrzmy - akurat wtedy nastąpił koniec niepokojów o polskiego kandydata na członka KE Piotra Serafina.

Dokładnie było tak - 13 sierpnia rząd wskazał go jako kandydata Polski na członka Komisji Europejskiej. To wymagało zgody prezydenta, bo tak zapisano w uchwalonej przez PiS tzw. ustawie kompetencyjnej, dotyczącej wyboru kandydatów na stanowiska w UE. Przez kilka dni jednak nie było pewne, czy prezydent Duda zaakceptuje kandydaturę Serafina. 

Przed i po defiladzie

Prezydent i premier widzieli się na defiladzie z okazji Święta Wojska Polskiego dwa dni później - i wtedy nie doszło do rozstrzygnięcia. Kolejnego dnia, 16 sierpnia premier opisał jednak swój bardzo pragmatyczny stosunek do przepisów: Nie wchodzimy sobie z prezydentem w drogę.

Mamy ustawę, która PiS przegłosował, która daje pewien typ uprawnień prezydentowi, jeśli chodzi o politykę europejską. Ona budzi zasadnicze wątpliwości co do zgodności z konstytucją, moje też. Ale OK, no musimy sobie jakoś z tym poradzić - mówił Donald Tusk, dodając - Mając swoje zdanie, swoją opinię na temat i sensu i konstytucyjności tej ustawy będę respektował jej zasady, żeby uniknąć niepotrzebnych swarów i myślę że dojdziemy z panem Prezydentem do porozumienia.

Przytoczone powyżej słowa bezpośrednio dotyczyły ustawy kompetencyjnej, opisywały też jednak także ogólny, pragmatyczny stosunek do ortodoksyjnego przywiązania do zasad, kiedy w grę wchodzi lekkie ich nagięcie dla osiągnięcia wymiernego, istotnego celu.

Przed i po południu w piątek

Cytowana tu wypowiedź miała miejsce 16 sierpnia przed południem i bezpośrednio dotyczyła uzgadniania z prezydentem kandydatury Piotra Serafina na członka KE.

Jeszcze po południu prezydencki minister Wojciech Kolarski na briefingu przed Pałacem Prezydenckim w ponaglającym tonie mówił, że Andrzej Duda wciąż czeka na oficjalne zgłoszenie kandydatury Serafina.

I nagle, dwie godziny później Kancelaria Prezydenta ogłosiła, że kandydatura nie tylko do Andrzeja Dudy oficjalnie wpłynęła, ale też została już zaakceptowana.

Ty się zgodzisz, ja podpiszę

Postanowienie ws. przewodniczącego zgromadzenia Izby Cywilnej SN zostało podpisane 17 sierpnia, a więc następnego dnia po tym, jak późnym popołudniem prezydent zgodził się na kandydaturę Piotra Serafina. Polegająca na niewchodzeniu sobie nawzajem w drogę współpraca między prezydentem a premierem została przypieczętowana wtedy, choć dowiedzieliśmy się o tym dopiero teraz. Jeden z panów zdobył akceptację dla Serafina - kandydata rządu do KE, drugi - kontrasygnatę pod dokumentem, otwierającym drogę do wyboru szefa jednej z izb Sądu Najwyższego. Z punktu widzenia polityków to sytuacja win-win.

A działania obu uczestników tego splotu następujących po sobie wydarzeń i tak każdy może ocenić sam.