Dostęp do opóźnionej już o lata, wielomiliardowej pomocy dla Polski to podstawowe zadanie nowego, nieistniejącego jeszcze rządu. Eskapada jego przyszłego szefa, który ma zabiegać w Brukseli o odblokowanie tego, co zablokował obecny rząd, wygląda na Mission Impossible, jednak tylko wtedy, kiedy oczekuje się efektów na piśmie. Rzeczywistość potrafi zaś pisma wyprzedzać.
Na piśmie sytuacja wygląda dla Polski skrajnie niekorzystnie. Rząd zawarł z Komisją Europejską szereg porozumień, ustalił terminy i poczynił zobowiązania zgadzając się na warunek, że jakiekolwiek wypłaty mogą się zacząć dopiero po spełnieniu ustaleń związanych z praworządnością - i się z nich nie wywiązał.
Rząd zawalił podstawowe kamienie milowe, po czym pod koniec ubiegłego roku oświadczył, że rozwiązał problemy ustaleniami zawartymi przez nowego ministra ds. europejskich. Jakie to ustalenia i z kim - nie powiedział. Dyplomatyczne zaciekawienie wyrażali także ich rzekomi partnerzy z KE, to jednak tylko ciekawostka.
Treść tajemniczych uzgodnień miała konsumować nowa ustawa o Sądzie Najwyższym. Jest ona jednak jawnie sprzeczna z ustaleniami, zawartymi z KE i zapisanymi w kamieniach milowych, na dodatek została zaskarżona przez prezydenta do Trybunału Konstytucyjnego. Ten zaś ws. działań z Trybunału stopniowo przechodził w tym roku w Trybulater, by ostatnio skończyć jako Trybunever.
Donald Tusk nie ma dziś kompletnie żadnej możliwości oficjalnego zmienienia fatalnej sytuacji Polski ws. KPO. Nie jest i jeszcze przez kilka tygodnie nie będzie premierem, jeśli spróbuje realizować kamienie milowe ustawami (a tak należy tu zrobić) potrwa to kolejne miesiące, a skończy się pewnie prezydenckimi wetami, których koalicja KO -Trzecia Droga - Lewica nie zdoła obalić.
Opowiadanie o uzyskaniu pieniędzy z KPO dzień po wyborach nie było mistrzostwem rozsądku politycznego, choć w kampanii wyborczej okazało się efektywne. Tusk nie ma szans na wywalczenie tych środków twardo i ostatecznie. Może to jednak zrobić... skutecznie.
Przyszły zapewne premier, czy się to komuś podoba czy nie, dysponuje narzędziami niedostępnymi i raczej niezrozumiałymi dla obecnie rządzących. Donald Tusk jest w Brukseli postacią wiarygodną i biegłą w pozyskiwaniu sojuszników przy pomocy anachronicznych metod, takich jak rozmawianie i przekonywanie. Unika też stosowania metod nowoczesnych typu - jak nie to zablokujemy wam ten pakiet, zgłosimy weto, zbojkotujemy, obniżymy rangę spotkania itp.
Używanie anachronicznych, miękkich metod nacisku nie wymaga nie tylko używania, ale nawet posiadania siły. One są potrzebne do samotnego tupania nogą w kącie. Metody miękkie wymagają za to wiarygodności i autorytetu, czyli czegoś, co obecnie rządzącym trudno przypisać, także z uwagi na wynik wyborczy.
Używając zaledwie perswazji i odwołując się do możliwości niewymagających zmiany ustaw, Donald Tusk może w Brukseli zapowiedzieć rozbrojenie najbardziej szalonych elementów systemu dyscyplinującego sędziów. To wymaga jedynie pozbycia się rzeczników dyscyplinarnych, uznających za naruszenie prawa treść wydanego wyroku.
Najogólniej Tusk może zapowiedzieć, że minister sprawiedliwości w jego rządzie wyeliminuje zwyrodnienia niezbędnego przecież systemu dyscyplinarnego. Zapowie też przygotowanie zmian ustawowych, ale ostrzeże, że ich efekt zależy od prezydenta - i problem KPO nagle przestanie obciążać rząd, a zacznie - Andrzeja Dudę.
Kłopotu, w który wmanewrował Polskę rząd Mateusza Morawieckiego, nie da się zlikwidować szybko. Działania naprawcze będą zapewne stopniowe i pilnie obserwowane przez Komisję Europejską. Zdjęcie blokady nie nastąpi prędko choćby dlatego, że KE nie może sobie pozwolić na uzasadnienie jej utrzymywania tym, że w Polsce władzę sprawuje rząd, który jej się nie podoba, ale jak władzę obejmie Donald Tusk - to wszystko będzie już OK. Istnieją przecież wymagania opisane punkt po punkcie w kamieniach milowych.
Jeśli jednak brać za dobrą monetę to, że nie same przepisy, ale działanie systemu wymiaru sprawiedliwości ma spełniać unijne standardy - przeciwwskazań do uruchomienia wypłat dla Polski właściwie być nie powinno.
Poza kwestiami sądownictwa KE oczekiwała także np. zrezygnowania z wariackiego uchwalania prawa na chybcika i bez konsultacji - choćby z tego powodu więc nie powinna oczekiwać od nowego rządu natychmiastowego rozwiązania problemów, hodowanych pracowicie przez lata działania - niedziałania jego poprzedników.