"Uważam, że jest to absurdalne. (…) Podstawową rzeczą jest to, że nie ma żadnych związków pomiędzy dzisiejszą rzeczywistością a rzeczywistością stanu wojennego. Po prostu nie ma. Nie ma co opowiadać głupot" - mówiła w Porannej rozmowie w RMF FM działaczka opozycji demokratycznej w PRL Agnieszka Romaszewska-Guzy, komentując planowane dzisiaj, w rocznicę wprowadzenia stanu wojennego, manifestacje przeciwko rządom PiS. Odnosząc się do postaci posła Stanisława Piotrowicza, stwierdziła: "Uważam, że on nie jest jakąś osobą odrażającą moralnie. (…) Skaza jest, ale mamy więcej ludzi ze skazą w naszym życiu politycznym we wszystkich partiach". Pytana, czy ludzie poprzedniego systemu, np. tajni współpracownicy SB, powinni być dzisiaj w życiu publicznym, podkreśliła: "Minęło tak wiele lat, że troszkę jest to już musztarda po obiedzie. To oczywiście nie znaczy, że nie ma znaczenia, co człowiek robił - moim zdaniem, to ma znaczenie - ale ma znaczenie również to, co robił przez ostatnie 27 lat".
Robert Mazurek: Tamtego dnia była pani jedyna z rodziny, którą zdołali internować.
Agnieszka Romaszewska-Guzy: Tak, to znaczy o tej porze 13 grudnia to już dawno siedziałam na tzw. dołku, czyli w areszcie milicyjnym na Opaczewskiej. Przyszli w zasadzie po moją mamę, ale ponieważ w domu byłam ja i mój narzeczony, to zabrali nas. A ojciec był na Komisji Krajowej (NSZZ Solidarność).
Ten narzeczony to - od razu powiedzmy - Jarosław Guzy, ówczesny przewodniczący Niezależnego Zrzeszenia Studentów.
Tak. Wtedy zresztą chory - po strajkach, bo bardzo długo strajkowaliśmy, bo to były strajki radomskie, końcówka jesieni to były strajki radomskie, i prawie 26 dni na Uniwersytecie Warszawskim strajkowaliśmy, tak że po tym wszystkim strasznie wyczerpani byliśmy i zmęczeni, on miał zapalenie płuc, ja wróciłam dwa dni wcześniej ze strajku. Tak że nie mieściło nam się to oczywiście w głowie, jak wszystkim... mnie się nie mieściło, jemu pewnie w ogóle słabo się cokolwiek mieściło, bo miał 39 stopni gorączki, ale mnie się słabo mieściło, że to jest aresztowanie, że coś w tym rodzaju.
Ale rozumiem, że koledzy dżentelmeni z SB się trochę zdziwili, że pana Guzego załatwili od razu u was, za to nie znaleźli seniorów Romaszewskich, czyli pani rodziców.
No tak, to się odbyło w ten sposób, że jak ja otworzyłam drzwi, to oni mnie zapytali: "Pani Romaszewska?", ja powiedziałam: "Tak", oni powiedzieli: "Irena Zofia?", ja powiedziałam: "Nie, Agnieszka", powiedzieli: "Nic nie szkodzi, wobec tego poprosimy o dokumenty". I ja dałam dokumenty, po czym weszli do środka, zobaczyli mojego męża - wówczas jeszcze narzeczonego - Jarka, który leżał w łóżku, powiedzieli: "Dokumenty tego pana", ja dałam też jego dokumenty, oni to sprawdzili. Prawdopodobnie musieli go mieć na liście, pewnie krakowskiej, no i zabrali nas. Natomiast mama miała takie szczęście, że akurat była na imieninach Aleksandry i po prostu wróciła, jak nas już nie było. Tak że zastała rozbebeszone mieszkanie, nie bardzo wiedząc, co się stało.
A ojciec był w pociągu z Gdańska, tak?
Ojciec właśnie wracał z Komisji Krajowej, zresztą dlatego otworzyłam drzwi: był na Komisji Krajowej w Gdańsku i ja myślałam, że to on, dlatego otworzyłam drzwi, w ogóle nie patrząc kto. Ktoś zatkał wizjer palcem, tak że ja otworzyłam drzwi w ciemno. I weszło kilku mundurowych, już nawet teraz dobrze nie pamiętam, chyba trzech, i cywil, i kobieta. Więc to było widać, że przyszli po kobietę, bo zawsze wtedy brali ze sobą kobietę - ubeczkę.
Pani mama opowiadała, pani zresztą chyba też, że najfajniej, jak się siedziało, to z więźniarkami kryminalnymi, one były najbardziej życzliwe.
Nie, ja myślę, że jednak zdecydowanie lepiej było siedzieć z politycznymi, zdecydowanie. Siedzenie z prostytutkami jest umiarkowanie atrakcyjne, powiedzmy sobie szczerze.
Pani mama mówiła, że były bardzo miłe i życzliwe wobec niej.
Dręczyły ją tam straszliwie. To znaczy na przykład siedziała w pewnym momencie z taką kobietą, która ją bez przerwy zadręczała tym, że wszystkich Żydów należało wymordować. Opowiadała jej nieustannie, codziennie takie kawałki. Nie mówiąc o tym, że z reguły te kryminalne, dosadzane w takich sytuacjach, to był kabel do celi dosadzany, z reguły one były na dodatkowym etacie. Ja siedziałam rzeczywiście głównie z jakimiś prostytutkami rozmaitego rodzaju, jedną kompletnie pijaną, jedną dziewczyną, którą ściągnięto z dworca centralnego i była ubrana tylko w kapę z łóżka i miała klapki na nogach.
13 grudnia, wtedy był śnieg na ulicach.
Tak. I było bardzo zimno. Była córką badylarza spod Warszawy. I jęczała tylko: "Ale mi tata ... skroi", tak mniej więcej cały czas. I leżała na podłodze - to pamiętam do tej pory - owinięta w koc i w tę swoją kapę.
Podobno chciała pani uciec, później, co prawda...
Tak, rzeczywiście. Tak sobie właśnie myślałam, co tu opowiedzieć takiego, czego jeszcze nie mówiłam, i przypomniałam sobie... bo zawsze pyta się o to, czy się człowiek bał - no więc oczywiście, że się bałam, to jasne - tylko u mnie w domu się nie rozmawiało specjalnie o tym, czy ktoś się boi, czy nie, trudno. Natomiast rzeczywiście to, co potem dawało mi się we znaki, to było to siedzenie w internowaniu, tam nie mieliśmy terminu żadnego, więc tak się siedziało bez końca. I w pewnym momencie stwierdziłam, że jeżeli do czerwca nas nie wypuszczą, to uciekamy - trudno.
Kończąc ten wątek, powiedzmy, że pani rodziców też internowano - mamę w sierpniu, ojca w lipcu 1982 roku.
Aresztowano, już konkretnie.
Oczywiście, założyli radio "Solidarność", więc...
...które było poszukiwane i w związku z tym ich bardzo tam intensywnie poszukiwali. Ja zresztą tego nie wiedziałam, siedząc w internowaniu, bo jedyny gryps, jaki od nich dostałam - w kubeczku z masłem, to wyrzuciłam, bo myślałam, że to paproch.
Czy pani zdążyła spotkać się z rodzicami przed ich aresztowaniem?
Tak, dwukrotnie. Raz była to taka akcja typu "Bond", naprawdę, gdzie mnie ze szpitala przewożono w zasadzie czterema samochodami, które zmieniałam po drodze, łącznie z wchodzeniem na górę na Trasę Łazienkowską, żeby straciła nas z oczu osoba, która jedzie ewentualnie samochodem, z kolei potem wsiadanie w kolejny samochód, żeby osoba, która śledzi piechotą, też musiała stracić z oczu.
To wszystko było 35 lat temu. Dzisiaj w obronie demokracji, przeciwko panu prokuratorowi Stanisławowi Piotrowiczowi, który jest dzisiaj posłem Piotrowiczem z PiS, będzie demonstrował pułkownik Mazguła, który dzisiaj jest w KOD. Jak pani na to wszystko patrzy?
Uważam, że jest absurdalne, jest to pewien poziom absurdu, który przekracza już naprawdę wszystko, co normalni ludzie mogą tutaj zrozumieć. Po pierwsze, podstawową rzeczą jest to, że nie ma żadnych związków pomiędzy dzisiejszą rzeczywistością a rzeczywistością stanu wojennego.
No, jak widać, nie ma.
Nie ma co opowiadać głupot, po prostu nie ma i tyle.
No dobrze, ale prokurator Piotrowicz jako twarz naprawy moralnej, którą rozpoczął PiS, to jest ta osoba, która rzeczywiście powinna stać na czele np. Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka?
Ja nie powiem, czy ona powinna, bo to jest pewnie kwestia gustu PiS, czy PiS się tak podoba...
A pani zdaniem?
Ale ja nie mam na ten temat zdania do końca, to jest kwestia tego, co oni chcą zaryzykować w zamian. Bo ja uważam, że on nie jest jakąś osobą odrażającą moralnie, mój ojciec zresztą bardzo go cenił jako wybitnego prawnika, uważał, że to znakomity prawnik. Natomiast rzeczywiście nie jest on specjalnie może atrakcyjny ze względu na tą...
Ale skaza na życiorysie jest, bądźmy szczerzy.
Skaza jest, ale ja powiem szczerze, że my mamy więcej ludzi ze skazą w naszym życiu politycznym we wszystkich partiach.
I to jest właśnie pytanie. Czy tacy ludzie - abstrahując od pana Piotrowicza - jak tajni współpracownicy SB, którzy się do tego zresztą koniec końców przyznali, a dzisiaj są eurodeputowanymi...
Niektórzy.
...czy tacy ludzie powinni być w życiu publicznym?
Tak dużo lat minęło, że myślę, że to jest już troszkę musztarda po obiedzie, tzn. od 1989 roku minęło już 27 lat, a od stanu wojennego jeszcze więcej - co oczywiście nie znaczy, że to nie ma znaczenia, co człowiek robił - moim zdaniem, to ma znaczenie - ale ma też znaczenie, co robił przez ostatnie 27 lat i też należałoby się temu dokładnie przyjrzeć.
Pan poseł Sasin powiedział, że nie jest dobrym standardem grzebanie w życiorysach.
PiS akurat zazwyczaj grzebie, więc tutaj powiedzmy sobie szczerze, że trochę niezręcznie się wyraził. No ale oczywiście jest pytanie, jak grzebać w życiorysach i co z nich wydobywać, bo moim zdaniem my nie dążymy do zrozumienia czegokolwiek w tej chwili, tu jest pewien problem.
Pani jest, poza wszystkim innym, dyrektorką telewizji Biełsat. Jak pani przyjęła słowa marszałka Senatu Stanisława Karczewskiego, że prezydent Białorusi, pan Łukaszenka, to ciepły, miły człowiek?
Uznałam, że marszałek nie ma zbyt wiele doświadczenia dyplomatycznego i w związku z tym przesadził nieco - bo rozumiem, że chciał być też miły, bo Łukaszenka był dla niego miły...
A co to znaczy, że przesadził?
Powinien był powiedzieć, że wizyta odbyła się w pozytywnej atmosferze - a powiedział, że jest ciepłym człowiekiem.
A jakim jest?
A ja nie mam pojęcia, nie znam go osobiście. Ale zważywszy na dokonania publiczne, to nie sądzę, że był bardzo sympatycznym gościem.
W internetowej części Porannej rozmowy w RMF FM Agnieszka Romaszewska-Guzy mówiła o sondażach, które wskazują na coraz większy odsetek popierających wprowadzenie stanu wojennego w 1981 roku. "Uważam, że mają strasznie przeprane mózgi w tej sprawie. (...) Ludzie są tutaj straszliwie ogłupieni" - stwierdziła. "Ta decyzja nie może być usprawiedliwiona" - podkreśliła.
"Nie rozumiem tego, co się dzieje ze zwolnieniami w mediach publicznych" - stwierdziła Romaszewska-Guzy, pytana przez Roberta Mazurka o sytuację w Telewizji Polskiej. Jak dodała: "Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich powinno się już dawno temu wypowiedzieć na ten temat".
Zapraszamy do obejrzenia internetowej części Porannej rozmowy w RMF FM!