„Mam ze Zbyszkiem tysiące wspomnień. Pracowałem z nim prycza w pryczę przez 5 lat” - powiedział w Popołudniowej rozmowie w RMF FM aktor i reżyser Krzysztof Materna, pytany o zmarłego dziś w wieku 67 lat Zbigniewa Wodeckiego. „Był to człowiek nieskazitelny, jeśli chodzi o atmosferę, którą w tej branży prowokował, wywoływał. Był przyjacielem wszystkich. Był osobą, która zawsze stała z daleka od wszelkiego rodzaju intryg. Nigdy nikomu nie powiedział uwagi, która mogłaby kogoś zaboleć - a miał prawo do takich uwag, bo wychowało się na nim parę pokoleń muzyków” - wspominał Materna. „Oprócz tego, że był znakomitym instrumentalistą, i że przez całe życie ćwiczył na tych instrumentach nieustannie, to miał niebywały, wspaniały, unikalny głos i absolutny słuch. I to razem dawało po prostu takie efekty, jakie znało kilka pokoleń” - mówił gość Marcina Zaborskiego. „Niedawno rozmawiałem ze Zbyszkiem Wodeckim (...) i strasznie się cieszył, bo ja mu zawsze zarzucałem pewien rodzaj lenistwa. Ludzie chcieli go oglądać, słuchać, i ciągle Zbyszek występował ze swoim starym repertuarem - a to w nowej odsłonie, a to w starej odsłonie” - opowiadał aktor. „Zbyszek mówił, że nareszcie zdobył się i ma nowe piosenki, będzie nagrywał nową płytę, nowe kompozycje. Wszyscy na to czekaliśmy” - dodał Materna.
Marcin Zaborski, RMF FM: "Lubię wracać tam, gdzie byłem już. Lubię wracać w strony, które znam, po wspomnienia zostawione tam" - tak śpiewał Zbigniew Wodecki, którego dzisiaj żegnamy. Panie Krzysztofie, w jakie strony pan dzisiaj wraca po wasze wspólne wspomnienia?
Krzysztof Materna: Ja tych wspomnień ze Zbyszkiem mam tysiące, ponieważ tak się złożyło, że pracowałem z nim prycza w pryczę przez 5 lat. Wyreżyserowałem pierwszy recital Zbyszka taki pełny, z orkiestrą. Potem wspólnie koncertowaliśmy z orkiestrą Zbyszka Górnego, a znałem go oczywiście z okresu studenckiego wtedy, kiedy kręciłem się koło Piwnicy pod Baranami, a Zbyszek był nadwornym skrzypkiem Ewy Demarczyk. Muszę powiedzieć, że - to jest oczywiście banał - wszyscy staramy się jak najserdeczniej wspominać zmarłych, bliskich i mówić o nich w samych superlatywach, ale ja chciałem zaakcentować, oprócz wielkiego talentu, wielkiego autorytetu muzycznego, jakim był Zbyszek dla wszystkich w branży muzycznej i estradowej, to chciałbym zaakcentować, że był to człowiek nieskazitelny jeśli chodzi o atmosferę, którą w tej branży prowokował, wywoływał. Był przyjacielem wszystkim. Był osobą, która stała zawsze z daleka od wszelkiego rodzaju intryg, nigdy nikomu nie powiedział uwagi, która mogłaby kogoś zaboleć - a miał prawo do takich, bo wychowało się na nim parę pokoleń muzyków.
I widział pan przez lata, panie Krzysztofie, że Zbigniew Wodecki jest człowiekiem, który łączy odległe światy muzyczne. Z jednej strony potrafił z orkiestrą symfoniczną zagrać Karłowicza czy Paganiniego, a chwilę potem na estradzie zaśpiewać melodyjną prostą piosenkę i porwać tłumy na tym, czy innym festiwalu.
Zbyszek był wspaniale wykształconym muzykiem. Zbyszek grał koncerty w filharmonii, Zbyszek po prostu był przygotowany do tego zawodu, a na dodatek oprócz tego, że był znakomitym instrumentalistą, i że przez całe życie ćwiczył na tych instrumentach nieustannie, to miał niebywały, wspaniały, unikalny głos i absolutny słuch. I to razem dawało po prostu taki efekt, jaki znało parę pokoleń. To było bardzo śmieszne, Zbyszek sam się z tego śmiał, bo Zbyszek miał ogromne poczucie humoru, w tym poczucie humoru na własny temat, co nie jest takie powszechne. Zbyszek po prostu śmiał się ze swojej przygody z Mitchem, że odkrywały go kompletnie nowe pokolenia, tylko dlatego, że wystąpił ze swoim starym repertuarem...
Z płytą sprzed ponad 40 lat.
... Z płytą sprzed 40 lat w nowej aranżacji. Ja chciałbym jeszcze dodać jedno, że przeczytałem dzisiaj komunikat o tym, że zostało odwołane Opole i to jest dla mnie taka najtragiczniejsza klamra, jeśli chodzi o to, co myślimy o szołbiznesie, o rozrywce, o rodzaju rozrywki, o jakości tej rozrywki, o stosunku takich panów - nie chcę wymieniać nazwiska - do polskich artystów, na których wychowały się pokolenia.
"Ty patrz jak to nam zeszło. Jakby chwila. A tu listopad życia jest tuż, tuż" - tak też śpiewał Zbigniew Wodecki, ale daleko miał jeszcze do listopada. Żył, bardzo żył, a odszedł w chwili największego chyba uznania, no bo to na pewno nie była jesień życia, ona jeszcze nawet nie pukała...
Największego uznania, jeśli chodzi o takie nowe otwarcie. Niedawno rozmawiałem ze Zbyszkiem Wodeckim - zresztą mieliśmy i utrzymywaliśmy kontakty prywatne i zawodowe - i strasznie się cieszył, bo ja mu zawsze zarzucałem pewien rodzaj lenistwa. Ludzie chcieli go oglądać, słuchać, i ciągle Zbyszek występował ze swoim starym repertuarem - a to w nowej odsłonie, a to w starej odsłonie. Ale musimy jeszcze dodać, że to był znakomity kompozytor. Te wszystkie piosenki, które znamy, poza tą nieszczęsną pszczółką, która go w pewnym okresie przytłoczyła, sympatycznie, ale jednak przytłoczyła, i z której się wyrywał, jak mógł najserdeczniej. Ale zawsze ją zaśpiewał, jak był o to proszony, a był proszony o to zawsze. Zbyszek mówił, że nareszcie zdobył się i ma nowe piosenki, będzie nagrywał nową płytę, kompletnie nowe kompozycje. Wszyscy na to czekaliśmy.
Mówił też, że czuje w sobie jakieś posłannictwo. On nie nauczał, ale wielu mógł nauczyć, bo mówił tak: "Wychodząc na scenę chcę pokazać ludziom, że to są skrzypce, a nie skrzypki; jak się gra fugę, i że Bach był naprawdę jazzmanem". Czego można się było nauczyć od Zbigniewa Wodeckiego?
Muzycznie wszystkiego. Zbyszek Wodecki to był jednocześnie polski Frank Sinatra, ale jednocześnie był tak znakomitym instrumentalistą, że bili smyczkami oklaski najwspanialsi polscy filharmonicy, nie tylko polscy. Zbyszek Wodecki, jak grał malutką solówkę w utworach Ewy Demarczyk, czy też jak zaśpiewał falsetem najczyściej jak można było na świecie, pamiętam w wierszach Kamila Baczyńskiego jego trąbeczkę na sekundkę - to wszystko były perełki muzyczne. Zbyszek był mistrzem.
Przyjaciele dzisiaj mówią: "Mistrz, wulkan energii, wieczny optymista, uroczy, wspaniały człowiek, król życia".
Niezmordowany, nieszanujący swojego zdrowia, człowiek, który jednego dnia zaśpiewał w Szczecinie i jechał w nocy na koncert do Przemyśla. Po prostu Zbyszek pracował przez całe życie. Był pracoholikiem.
Pan sprawił podobno kiedyś, że Zbigniew Wodecki stał się kiedyś też królem plaży, bo takie wspomnienie samego Wodeckiego znalazłem. "Kiedyś Krzysztof Materna ogłosił, że w koszu nr 74 Wodecki podpisuje autografy. Co to się działo - wszystkie dzieciaki ustawiły się w kolejce". Plaży chyba już nie lubił od tamtego momentu?
Nie, nie. Zbyszek mi wybaczył ten żart. Robiliśmy sobie różnego typu żarty. Ja znam jeszcze inną sytuację Zbyszka Wodeckiego, kiedy jechał do Krakowa po koncercie naszym w Słupsku i koło jego domu w Krakowie zderzył się z tramwajem, który skasował słynnego fiata 125p Zbyszka. I dwa miesiące później jechał z Koszalina, i o 5 rano zderzył się z tramwajem w tym samym miejscu. I wyszedł maszynista i powiedział: "A mówili mi koledzy z zajezdni, żeby tu na pana uważać, w tym miejscu".
Kiedy Zbigniew Wodecki śpiewał piosenkę "My Way" Franka Sinatry, śpiewał tak: "Gdy dni wyblakną mi i powiem tak - żegnaj mój świecie, podjedzie tu kierowca z mgły w niebieskim swym kabriolecie". Dzisiaj możemy chyba razem życzyć mu dobrej podróży.
Żegnaj, Zbyszku.