Włosi muszą płacić za obligacje, czyli za pożyczanie pieniędzy już 7,5 procent. To rekordowy poziom. Rząd Silvio Berlusconiego przekroczył więc Rubikon, symboliczną granicę i szybko zmierza w kierunku Grecji.
Jak zauważa Krzysztof Berenda z redakcji ekonomicznej RMF FM, przekroczenie granicy 7 procent do tej pory zawsze oznaczało upadek kraju. Tak samo było z Irlandią, Portugalią i Grecją - musiały poprosić o pomoc właśnie wtedy, gdy oprocentowanie ich obligacji przekroczyło ten właśnie poziom.
Scenariusz teraz jest tylko jeden. Potrzebny jest zastrzyk gotówki dla Włoch. Albo Europejski Bank Centralny uruchomi swoje rezerwy i wykupi te obligacje, albo wspólnota międzynarodowa złoży się na pomoc dla tego kraju. Innego wyjścia nie ma, bo trzecia gospodarka strefy euro wpadła w spiralę strachu, z której jeszcze nikt nie uciekł.
Z nieoficjalnych ustaleń naszego reportera wynika, że rząd Donalda Tuska bardzo boi się kłopotów Włoch, bo czeka nas drastyczny wzrost cen walut i tygodnie spadków na giełdach. To niebezpieczne, bo przełoży się na osłabienie gospodarki. Szczęście w tym nieszczęściu mamy takie, że przynajmniej nasze obligacje na razie mają niskie oprocentowanie - raptem 5 procent.