Marzec w Stanach Zjednoczonych zarezerwowany jest dla kibiców koszykówki. Fani z wypiekami na twarzy śledzą rozgrywki uniwersyteckie. A w nich w nocy z poniedziałku na wtorek o końcowy triumf powalczy ze swoją drużyną Gonzaga Bulldogs Przemysław Karnowski.

23-letni Karnowski ze względu na swą posturę i pokaźną brodę jest jedną z najbardziej charakterystycznych postaci w drużynie, a co za tym idzie: ulubieńcem kibiców. W sensie sportowym natomiast Polak jest rekordzistą ligi pod względem liczby wygranych meczów i pierwszym zawodnikiem znad Wisły, który zagra w finale NCAA. Komentatorzy chwalą go tym bardziej, że w poprzednim sezonie zmagał się z poważną kontuzją kręgosłupa.

Choć trudno w to uwierzyć, właśnie finały NCAA - najbardziej prestiżowych, a zarazem najbardziej kontrowersyjnych rozgrywek w Stanach Zjednoczonych - generują w USA największe zyski. Sprzedaż praw telewizyjnych wycenia się na ponad... miliard dolarów. To więcej niż Super Bowl czy całe play-offy ligi NBA!

Kiedy ogląda się mecz ligi NCAA w telewizji, co chwilę widzi się najróżniejsze reklamy. Swojego sponsora ma przerwa w meczu, koniec drugiej kwarty, rzuty osobiste czy zdobycie punktu w ostatniej sekundzie meczu. Sponsora ma nawet... drabina, po której wchodzą koszykarze, by tradycyjne przeciąć siatkę kosza po końcowym zwycięstwie. Jest to związane z ogólnokrajowym "marcowym szaleństwem": to właśnie w tym miesiącu rozgrywki NCAA wchodzą w decydującą fazę, a kibice wypełniają drabinki turniejowe i typują zwycięzców. Co roku temu "marcowemu szaleństwu" daje się ponieść m.in. były prezydent Stanów Zjednoczonych Barack Obama.

Problem w całym tym "szaleństwie" polega na tym, że zawodnicy... nie dostają od ligi żadnych pieniędzy. Koszykarze mają status amatorów i zgodnie z prawem za swoją grę nie mogą otrzymywać żadnego wynagrodzenia. Jeszcze więcej kontrowersji wywołuje fakt, że szef NCAA Mark Emmert nie chce tego zmieniać. To są studenci, a nie pracownicy - mówił wielokrotnie w wywiadach.

Shabazz Napier - obecnie zawodnik Portland Trail Blazers, a w przeszłości dwukrotny mistrz NCAA - stwierdził po jednym z meczów: Zdarzają się nam "głodne noce", kiedy mamy zbyt mało pieniędzy, by kupić jedzenie. (...) Idę do łóżka i umieram z głodu. Robimy wszystko, co w naszej mocy, by dostać stypendium na uczelniach, ale na koniec dnia okazuje się, że nie na wszystko nam wystarcza.

Ta wypowiedź kilka lat temu wywołała burzę. W ostatnim czasie restrykcje zostały złagodzone, ale studenci muszą podpisywać 440-stronicową (!) "biblię amatorów": dokument ten określa precyzyjnie, co zawodnicy akademiccy mogą przyjmować w ramach nagrody za swoją grę.

Szefowie NCAA tłumaczą, że studenci zamiast pieniędzy otrzymują możliwość nauki na najlepszych uczelniach w Stanach Zjednoczonych. Tu jednak pojawia się kolejny problem: koszykarze czołowych drużyn akademickich nie mają czasu na naukę. John Oliver, brytyjski komik, porównał tę sytuację do gry na trąbce: jeśli oblejesz zajęcia z instrumentu, to tracisz pracę.

Studenci muszą uzyskać odpowiednią średnią, by utrzymać stypendium i móc grać dalej w koszykówkę. Tworzone są więc szkoły letnie, gdzie zawodnicy zdobywają niezbędne stopnie. Najczęściej chodzą jednak na bezwartościowe kursy, aby tylko zaliczyć rok.

A to nie wszystko: liga NCAA zarabia krocie na wizerunkach zawodników. Sprzedaje najróżniejszego rodzaju gadżety, ale żaden dolar nie ląduje w kieszeni koszykarzy, bo - a jakże - oficjalnie są amatorami.

Kilka lat temu Mark Emmert przyznał, że uczelnie nie mogą pozwolić sobie na opłacanie zawodników, bo mało która szkoła kończy rok z zyskiem. Sęk w tym, że większość uczelni w Stanach Zjednoczonych ukrywa nadmiar pieniędzy... wydając je w najróżniejszy sposób. Uniwersytety inwestują w sportową infrastrukturę (dziesięć największych stadionów w USA należy do uczelni) albo dają olbrzymie wynagrodzenia swoim trenerom (niektórzy zarabiają miliony dolarów za rok).

Niektórzy mogliby pomyśleć, że liga NCAA jest autostradą do NBA, a co za tym idzie: wielkich pieniędzy. Niestety tak nie jest. Tylko 1,2 procent koszykarzy z ligi akademickiej trafia do wymarzonej ligi zawodowej.

Za Oceanem trwa dyskusja, czy Przemysław Karnowski, który gra fantastyczny sezon i zagra w wielkim finale NCAA, ma szansę na transfer do NBA. Zdania są podzielone. Jedni zwracają uwagę, że jest znakomitym podkoszowym, drudzy, że nie sprzyja mu wiek. Konkurencja jest ogromna i na takich zawodników stawia się w wyjątkowych okolicznościach.

Warto jednak trzymać kciuki za Karnowskiego i Buldogów. Dla Polaka to ostatni sezon w NCAA i zwycięstwo w finale byłoby wspaniałym zwieńczeniem jego przygody na akademickich parkietach. W przeszłości ligę tę wygrywali tacy zawodnicy jak Michael Jordan czy Magic Johnson, a wyróżnienia dostawali Shaquille O’Neal, Stephen Curry, Larry Bird czy Scottie Pippen. Dołączenie do tego panteonu sław byłoby dla Polaka wielkim osiągnięciem.


(e)