"Nie wierzyłam. Szukałam w ludziach obok mnie potwierdzenia, że na pewno już się zakwalifikowałam i że to jest prawda. Później - jak już dotarło to do mnie - to pojawiły się łzy, radość. Marzenie nagle się spełniło i w tym momencie już wiem, że jadę za rok na igrzyska" - mówi RMF FM polska mistrzyni we wspinaczce na czas Aleksandra Mirosław. 25-latka rok temu została mistrzynią świata w austriackim Innsbrucku. 17 sierpnia powtórzyła ten wyczyn i obroniła swój tytuł w japońskim Hachioji. Podczas tych zawodów zapewniła sobie także awans na przyszłoroczne igrzyska olimpijskie w Tokio. Wspinaczka sportowa zadebiutuje tam w olimpijskim programie jako kombinacja. Poza swoją koronną konkurencją Aleksandra Mirosław zmierzy się z rywalkami także w boulderingu i prowadzeniu. Komplet medali do rozdania będzie tylko jeden. "Wiem dokąd zmierzam, ile jeszcze pracy przede mną i mam na to cały rok. Nie wiem, na ile możliwy jest złoty medal, ale wiem, że walka o medale jest realna" - podkreśla mistrzyni w rozmowie z dziennikarzem RMF FM Michałem Rodakiem.
Michał Rodak: Media wspinaczkowe, branżowe - w tym portal słynnego magazynu "Rock and Ice" - obiegło jedno twoje zdjęcie z mistrzostw. Widać na nim twarz ukrytą w dłoniach, łzy wzruszenia w oczach. To był chyba ten moment, kiedy dowiedziałaś się, że właśnie wywalczyłaś bilet na igrzyska olimpijskie w Tokio. Co wtedy czułaś?
Aleksandra Mirosław: Rozgrywały się eliminacje kombinacji w formacie olimpijskim i nagle okazało się, że jestem w finale. Zaczęłam się przesuwać coraz wyżej w tej tabelce końcowej i koniec końców okazało się, że już sam awans do finału razem ze mną czterech Japonek, sama obecność w finale w kombinacji, daje mi pewny awans na igrzyska. Jak się tego dowiedziałam, to po prostu stanęłam i się rozpłakałam. Nie wierzyłam, szukałam w ludziach obok mnie potwierdzenia, że na pewno już się zakwalifikowałam, że to jest prawda. Pytałam Adama Pustelnika, który był routesetterem (jedną z osób odpowiedzialnych za przygotowanie wspinaczkowych dróg podczas mistrzostw - przyp. red.) na tych zawodach, czy to rzeczywiście jest tak, że już jadę na pewno do Tokio na igrzyska olimpijskie. Później - jak już dotarło to do mnie - to pojawiły się łzy, radość, niedowierzanie. Wszystkie takie emocje, bo spełni się w tym momencie marzenie, które gdzieś tam było w mojej głowie, ale nie było tak do końca brane pod uwagę. Nagle się spełniło i w tym momencie już wiem, że jadę za rok na igrzyska. To było niesamowite uczucie.
Jeszcze parę lat temu nie można było się spodziewać, że pojawi się taka szansa, by wasza dyscyplina, czyli wspinaczka sportowa, znalazła się w programie igrzysk. Patrząc pod tym kątem, to już w ogóle musi być coś niesamowitego. W dzieciństwie nawet nie mogłaś sobie tego pewnie wymarzyć.
Na pewno kiedy zaczynałam się wspinać, to nie myślałam o starcie w igrzyskach, dlatego że wspinanie nie było sportem olimpijskim. Dopiero kilka lat później stało się realne, że wejdziemy do programu. W momencie, kiedy w 2016 roku MKOl zatwierdził, że wspinanie wchodzi na igrzyska olimpijskie i podał format w jakim ono będzie w programie, ja w ogóle nawet nie zakładałam, że będę brała w tym udział. W sensie udział w wyścigu o bilet, ponieważ uważałam, że nie jest to do końca realne. Postawiono na połączenie tych trzech konkurencji, gdzie moja konkurencja, w której się specjalizuję, jest zupełnie odmienna od dwóch pozostałych. Wiedząc jakie mam zaległości w boulderingu czy w prowadzeniach, nie sądziłam, że będzie to możliwe, ale potem zaczęło się okazywać, że jest ta nadzieja, jest ta szansa i że warto spróbować.
Szansę na ten awans dał ci oczywiście drugi już - pierwszy był rok temu - złoty medal mistrzostw świata w konkurencji na czas. Ten powtórzony tytuł jeszcze lepiej smakuje?
Ciężko powiedzieć. Na początku myślałam, że właśnie zdobycie tytułu jest trudne i jest to takie niezapomniane uczucie, aczkolwiek teraz z perspektywy czasu wiem, że obrona tytułu mistrzyni świata jest zdecydowanie trudniejsza niż zdobycie tego medalu po raz pierwszy. Jest to inny poziom mentalny, psychiczny, inaczej się do tego wszystkiego podchodzi. Byłam w tym miejscu drugi raz, wiedziałam jak to wygląda, znałam to uczucie, ale jednak utrzymać się na szczycie jest zdecydowanie trudniej niż na niego wejść. Na szczęście się udało i właśnie ten złoty medal dał mi realną szansę powalczenia o kwalifikację olimpijską.
Rok temu w finale mistrzostw świata walczyłaś z Anną Brożek, to było polskie starcie. W tym roku zmierzyłaś się w tych decydujących biegach z Chinkami. Próbując zobrazować to naszym słuchaczom i czytelnikom, dla których to zupełnie nowa dyscyplina - pokonujecie 15-metrową ścianę, zwycięski bieg w twoim przypadku to było 7,13 sekundy. To jest bardziej walka ze sobą i tym, by nie popełnić błędu, czy z rywalkami?
[ZOBACZ BIEG ALEKSANDRY MIROSŁAW PO KOLEJNY ZŁOTY MEDAL!]
Jeżeli mówimy o rywalizacji już na tym najwyższym poziomie, to myślę, że to jest kwestia indywidualna danego zawodnika. Wydaje mi się, że każdy podchodzi do tego inaczej. Jeżeli chodzi o mnie, to ja w każdym kolejnym biegu nie skupiam się na rywalce, a skupiam się na sobie, na wyłączeniu tego czasu na górze ściany i przede wszystkim na precyzji, bo ta precyzja daje mi możliwość wygrania. Teraz w biegu półfinałowym, kiedy biegłam z Chinką i już przy pierwszym ruchu zrobiłam błąd, miałam dużą stratę na samym starcie. Oprócz tego, że została mi tak naprawdę próba dogonienia jej na tych 15 metrach, to też w duchu, podświadomie, modliłam się, żeby jednak też zrobiła błąd, bo był on dla mnie szansą wejścia do ścisłego finału. I udało się. W tamtym biegu to szczęście uśmiechnęło się do mnie.
Popraw mnie, jeśli się mylę, ale kluczowe jest chyba doprowadzenie do perfekcji automatyzmów. Ściana jest zawsze takiej samej wysokości, układ chwytów i droga do zegara na górze jest dokładnie taka sama, więc to są tysiące powtórzeń, które trzeba zrobić w ciągu roku, by później dojść do tego momentu medalowego.
Tak naprawdę już w 2009 roku rywalizowałam na tym standardzie, który wygląda tak, jak wygląda teraz, więc można liczyć spokojnie ponad 10 lat i to już jest - tak, jak wspomniałeś - pełna automatyzacja ruchów. My wychodzimy przed tę ścianę i doskonale wiemy co i jak mamy zrobić. Żaden ruch nie jest przypadkowy i ta rutyna przedstartowa też jest opanowana do perfekcji, dlatego że nasze zawody zawsze wyglądają tak samo. System pucharowy, wychodzimy, biegniemy i ten kto jest szybszy - przechodzi dalej. Tak naprawdę w tym wszystkim niekoniecznie chodzi też o bicie rekordu w każdym biegu, ale o zachowanie odpowiedniego nastawienia, niepopełnienie błędu i wygranie z bezpośrednią rywalką, bycie od niej szybszą.
I przede wszystkim wytrzymanie tego fizycznie i psychicznie, bo tempo tych finałowych zawodów, tych kilku biegów jest błyskawiczne. W zasadzie wszystko rozgrywa się w kilkadziesiąt minut, więc tu trzeba być dobrze przygotowanym i fizycznie, i mentalnie.
Wydaje mi się, że przede wszystkim chyba psychicznie, bo ja patrząc na swój przykład teraz, w Tokio, fizycznie wiedziałam, że jestem przygotowana super, na miarę rekordu świata i już miałam taki obraz przed samymi zawodami, że jestem w stanie to zrobić. Poniekąd może ta świadomość też była trudna do udźwignięcia. Pierwszy raz mi się zdarzyło, że w praktykach, a potem w eliminacjach we wszystkich biegach popełniałam błędy i było to dla mnie trudne psychicznie. Przez te dwie godziny przerwy między eliminacjami a finałami tak naprawdę próbowałam poukładać sobie to wszystko w głowie, że jestem w stanie biegać szybko, ale że muszę też się skupić na precyzji. Wydaje mi się, że ta psychiczna strona tej konkurencji jest zdecydowanie trudniejsza niż fizyczna.
Ciągle możemy mówić, że jesteśmy potęgą, jeśli chodzi o kobiece czasówki? Na czołowych 11 zawodniczek finału mistrzostw świata aż 5 to Polki. Poza tym są Chinki, Rosjanki i parę innych mocnych reprezentacji, ale wasz wynik na mistrzostwach rok temu był porównywalny. Te wyniki są powtarzalne.
Tak, rzeczywiście. Od dwóch lat Polska we wspinaniu na czas stała się w jakiś sposób potęgą. Dominujemy tę rywalizację. Myślę, że to jest spowodowane trochę tym, że w tym momencie spotkały się dwa różne pokolenia. Ja mam 25 lat, a dziewczyny, siostry Kałuckie (Aleksandra i Natalia - przyp. red.) mają dopiero 18. My spotykamy się na tych zawodach, jesteśmy wszystkie na wysokim poziomie, tak samo Ania Brożek czy Patrycja Chudziak i to sprawia, że w tych finałach rzeczywiście mamy dużo przedstawicielek, ale też niestety często wygląda to tak, że się spotykamy i musimy eliminować siebie nawzajem.
Trzy lata temu mistrzem świata w Paryżu był Marcin Dzieński. To był taki początek tych wielkich sukcesów obecnie startującej polskiej grupy. Teraz Marcin skończył zawody na 19. miejscu. Wygrał Włoch Ludovico Fossali, przed Czechem Janem Krizem. Mam wrażenie, że akurat takiego układu, jeśli chodzi o podium, w męskiej rywalizacji trudno było się spodziewać. Poziom z roku na rok jest coraz wyższy.
Wydaje mi się, że w męskiej rywalizacji ten poziom jest już coraz bardziej wyśrubowany. Oni często biją się o setne jak nie tysięczne sekundy. Jeżeli chodzi o rywalizację męską w tym roku, to rzeczywiście mistrzostwo świata i wicemistrzostwo świata zdobyli zawodnicy, na których myślę, że nikt by nie stawiał w ciemno. Oczywiście są to faceci, którzy biegają szybko, nic im nie ujmując, aczkolwiek analizując tabelkę finałową, można mówić też o dużej dozie szczęścia - zwłaszcza w przypadku Włocha Ludovico Fossalego. Ale w sporcie - jak wszyscy wiemy - szczęście też jest potrzebne, więc myślę, że to nie umniejsza jego sukcesowi.
To wszystko o czym mówimy pokazuje jak cenne jest twoje powtórne zdobycie tego mistrzostwa świata. Kilka tysięcznych sekundy może decydować o zupełnie innym miejscu, a tobie znowu się to udało.
We wspinaniu na czas margines błędu jest naprawdę niewielki i zwycięża często nie ten zawodnik, który biega najszybciej, ale ten, który biega powtarzalnie i na jednym poziomie ma każdy bieg. Tak jest właśnie w moim przypadku. Wydaje mi się, że to jest to, co zdecydowało o tym zwycięstwie - u mnie nie ma takiej sinusoidy. Wszystkie biegi są mniej więcej zbliżone, chociaż uważam, że w tym roku w Tokio wszystkie moje biegi jednocześnie były trochę oddalone od tego, na co było mnie stać, ale jak już wspominałam - była to też troszeczkę kwestia psychiczna. Do rekordu świata zabrakło 0,02 sekundy, co też trochę boli.
Ale to zapewne jest jeszcze "do urwania".
Przede mną jeszcze za miesiąc mistrzostwa Europy, do których też chcę się przygotować, bo to jest jedyny tytuł, którego mi brakuje. Bardzo chciałabym go również dołożyć. Jeśli ściana będzie "oficjalna" (będzie miała parametry ustalone przez federację - przyp. red.), to będzie kolejna szansa na "urwanie" tego rekordu świata.
W formule igrzysk mamy trójbój - konkurencję na szybkość, bouldering i prowadzenie. W tym formacie, w kombinacji, zajęłaś na mistrzostwach świata w Japonii 4. miejsce. Komu będzie łatwiej nadrobić straty - ekspertkom od boulderingu i prowadzenia, by lepiej mogły wypadać w czasówkach, czy tobie - mistrzyni w biegach na szybkość, która musi poprawić swoje wyniki w dwóch pozostałych specjalnościach?
Wydaje mi się, że im jest zdecydowanie łatwiej, jeżeli chodzi o nadrabianie. Standard ściany jest taki sam, one trenują na tym samym, co ja, więc zdecydowanie łatwiej jest wyrobić powtarzalność ruchów, niż w przypadku tych dwóch pozostałych konkurencji wyjść przed boulder czy drogę, której się kompletnie nie zna i zrobić ją od początku.
Tutaj dużą rolę odgrywa też doświadczenie, ale wydaje mi się, że jestem o tyle w komfortowej sytuacji, że ja już wiem, że jestem na tych igrzyskach, więc mam cały rok na przygotowania. Już są ułożone wstępne plany, teraz będziemy je jeszcze wszystkie dopinać i po prostu będę się skupiała, by utrzymać tę swoją szybkość, moją czasówkę i w dwóch pozostałych konkurencjach podgonić tyle, ile będę w stanie, żeby być w tych tabelkach troszeczkę wyżej - albo w boulderingu, albo w prowadzeniach. To będzie dawało mi w rezultacie lepszy przelicznik. Ten format olimpijski to jest czysta matematyka. Widać to na przykładzie tych mistrzostw świata. Wystarczyłoby, że Shauna Coxsey, która była ostatecznie w całej klasyfikacji trzecia, słabiej wypadłaby w czasówce i ja bym już wskoczyła wtedy na podium kombinacji.
Ja mogę zrobić co w mojej mocy, wystartować jak najlepiej potrafię, przygotować się po prostu super, ale to, co zrobią też inne zawodniczki, tak naprawdę nie zależy ode mnie.
Ale z tej matematyki chyba też wynika, że lepiej być w jednej konkurencji wybitnym i najlepszym niż w trzech przeciętnym?
Tak, zdecydowanie. Bardziej opłaca się być numerem 1 chociaż w jednej konkurencji, w drugiej fajnie byłoby być takim średnim, przeciętnym i w trzeciej jako tako sobie radzić. Choć wiadomo, że jeśli troszeczkę podciągnie się bouldering albo prowadzenie, to forma w tej drugiej konkurencji automatycznie też pójdzie do góry. Ale zdecydowanie u mnie zapunktowało teraz to, że byłam najlepsza w czasówkach. W reszcie nie radziłam sobie na jakimś wybitnym poziomie, ale też patrząc na nazwiska zawodniczek w finale kombinacji - uważam, że w ogóle to, że tam się znalazłam, to był dla mnie duży zaszczyt i duża lekcja. Dzięki temu teraz już wiem jak to wygląda i wiem dokąd zmierzam, ile jeszcze pracy przede mną i mam na to cały rok.
Mówiłaś o planach treningowych. Tutaj pojawia się ważne pytanie - jakie możliwości treningu w naszym kraju ma nasza dwukrotna mistrzyni świata?
Możliwości treningu mam dobre. Jeżeli chodzi o czasówki, to naprawdę nie mam na co narzekać, bo w swoim mieście nawet mam ścianę do biegania. Ta ściana pojawiła się 2 lata temu dzięki współpracy Polskiego Związku Alpinizmu, dzięki współpracy jednostki straży pożarnej. Mam więc miejsce do treningu, a jeżeli chodzi o pozostałe konkurencje, to mam różne możliwości ćwiczenia na ścianach w Polsce, ale też w Europie jest wiele fajnych ośrodków czy nawet w Japonii, w Tokio. Myślę, że to bardziej będzie się sprowadzało do akcji szkoleniowych, obozów czy zgrupowań zagranicznych. Tam będę głównie trenować.
Innsbruck, Paryż, Azja. Obiekty, które tam są, naprawdę robią wrażenie. U nas ciągle brakuje takiego ośrodka, w którym wszyscy moglibyście trenować.
Przede wszystkim w Polsce niestety nie ma takiego kompleksowego ośrodka, gdzie będzie czasówka, będą prowadzenia, będzie bouldering. Takiego niestety nam brakuje. Są ściany, gdzie są super miejsca do prowadzeń, są inne ściany z super miejscami do boulderingu czy też takie, gdzie są super warunki do czasówek, ale to są oddzielne obiekty, a patrząc na przykład na Innsbruck, o którym wspomniałeś, to jest chyba najbliższy taki ośrodek, w którym znajdę wszystko w jednym miejscu i będę mogła fajnie to wszystko poukładać w jedną całość.
Francuzi mogą się u siebie fantastycznie przygotowywać, zawodnicy z Azji podobnie, Rosjanie chyba tak samo... Czujesz, że możesz na tym polu jakoś stracić czy też te treningi za granicą mogą to zrekompensować?
Wydaje mi się, że te zagraniczne treningi mogą to zrekompensować, bo jeżeli to się dobrze przemyśli, to przy współpracy właśnie z polskim związkiem, z trenerami jesteśmy w stanie na tyle to wszystko poukładać, żeby zniwelować tę różnicę. Nie oszukujmy się, Innsbruck jest na tyle blisko, że mogę tam spokojnie pojechać, pobyć, odbyć treningi i przypuszczam, że mogę mieć bliżej niż na przykład Rosjanie do swojego ośrodka szkoleniowego.
Podwójna mistrzyni świata może już teraz się skupić tylko na wspinaczce czy jest jeszcze praca i studia?
Teraz to już muszę. Wspinanie w tym momencie stało się już teraz poniekąd moją pracą i od tego roku rzeczywiście będę miała takie możliwości, że mogę pójść na bezpłatny urlop. Odchodzi mi to obciążenie, że rano czy popołudniami pracuję, a potem dopiero trening, nie mogę wyjeżdżać itd... Tego się pozbywam. Jeżeli chodzi o studia, to myślę, że tutaj też uczelnia pójdzie mi na tyle na rękę, że będę w stanie to wszystko pogodzić, idąc indywidualnym tokiem. Teraz w mojej głowie numerem jeden jest trening i przygotowanie do igrzysk. Tak będzie wyglądał mój najbliższy rok - wspinanie, wspinanie, trenowanie.
Ostatnie dwa lata to w twoim przypadku pasmo sukcesów, wiele wygranych także w zawodach Pucharu Świata, ale wcześniej przeszłaś przez trudny okres, kiedy zastanawiałaś się nawet nad zakończeniem kariery. To może wyświechtane i brzmi banalnie, ale te porażki i te przerwy sprawiły, że trudniej cię złamać psychicznie?
Wydaje mi się, że tak i że to ukształtowało mnie w zupełnie inny sposób jako zawodnika. Te porażki, ten trudniejszy okres, czyli 2016 rok, gdy na mistrzostwach świata w Paryżu byłam czwarta i później nieudane mistrzostwa Europy; w 2017 roku - World Games we Wrocławiu (igrzyska sportów nieolimpijskich - przyp. red.), do tego kontuzje... Było to potrzebne, żebym teraz wróciła na taki poziom na jaki wróciłam, ponieważ jak ostatnio policzyłam - miałam chyba 6 startów międzynarodowych, z czego 5 wygrałam. Tylko raz byłam druga, właśnie w Azji na koniec kwietnia. Na pewno te porażki zdecydowanie więcej mnie nauczyły niż sukcesy.
Do igrzysk w Tokio pozostał rok. Z jakimi nadziejami na nie patrzysz?
Finał wywalczony teraz w kombinacji na mistrzostwach świata uświadomił mi, że medal jest realny. Nie wiem, na ile możliwy jest złoty medal, ale wiem, że walka o medale jest realna, aczkolwiek będzie bardzo trudna. Przede mną naprawdę bardzo trudny rok, z wieloma zmianami - zwłaszcza w systemie treningowym, który miałam do tej pory, ale myślę, że jeżeli do wszystkiego podejdzie się z głową, to wszystko jakoś się ułoży.