Jako lekkoatleta trochę starszego pokolenia odczuwam presję startego Wunderteamu. Ale jej już nie ma, bo mamy nowy Wunderteam - tak o polskich lekkoatletach na 2,5 roku przed letnimi igrzyskami olimpijskimi w Tokio mówi prezes zarządu Polskiego Związku Lekkiej Atletyki Henryk Olszewski. W rozmowie z dziennikarzem RMF FM Pawłem Pawłowskim opowiada o oczekiwaniach przed Tokio i o nadchodzących lekkoatletycznych mistrzostwach świata i kontynentu.
Paweł Pawłowski, RMF FM: Był Belgrad i halowe mistrzostwa Europy, później Londyn i mistrzostwa świata. Były wyróżnienia indywidualne dla Anity Włodarczyk. Można powiedzieć, że ubiegły rok był naprawdę dobry dla polskiej lekkoatletyki?
Henryk Olszewski, prezes PZLA: Historycznie był chyba najlepszy. Jeśli oprócz tego, co pan mówił, uwzględni się wszelkie rankingi pism lekkoatletycznych i organizacji, to myślę, że tak dużo finalistów nie mieliśmy nigdy w historii. Jako lekkoatleta trochę starszego pokolenia ciągle odczuwam taką presję starego Wunderteamu. Ale tej presji już nie ma, bo mamy od kilku lat już nowy Wunderteam. Ja tej nazwy unikam. Nawet zaproponowałem, żeby zmienić na Dream Team. Może kibice wymyślą jakąś polską nazwę... Cudowne Dzieci może. W swoim czasie byli przecież Czarodzieje z Bielan, Czarne Koszule, Zieloni Kanonierzy. Sen z powiek spędza jednak pytanie: co dalej? Bo to, co mamy w tej chwili, jest piękne. Pracowaliśmy na to wszyscy razem z trenerami i zawodnikami. Dopracowaliśmy się w tej chwili pewnych zasad postępowania w lekkoatletyce. Doszło do tego, że teraz wciąż jest jeszcze Anita, a jej następczyni już jest prawie gotowa. Odszedł Tomek Majewski, a my już mamy dwóch zawodników wysokiej klasy w pchnięciu kulą i najważniejsze jest to, że nie zostawiamy w dyscyplinach dziur. Jest też jednak sporo niedociągnięć. Mamy kilka konkurencji, które mają zapaści wieloletnie. Staramy się to wyeliminować. W tym składzie osobowym dociągniemy do Tokio i myślę, że weterani już wtedy będą na tyle w dobrej formie, że też będą zdobywali medale. No a młodzież się przy nich podciągnie. I takim kulminacyjnym moim marzeniem jest, żeby w Tokio wypaść tak, jak również w Tokio w 1964 roku. Czy to się uda? Mam nadzieję, że tak.
Do Tokio wrócimy za chwilę, bo o składzie osobowym właśnie chciałbym porozmawiać. Niedawno rozmawiałem z Igą Baumgart, która w pewnym momencie chciała rzucić bieganie. Gdyby to zrobiła, nie mielibyśmy medalu w Belgradzie i Londynie. Czy PZLA, sztaby, trenerzy pamiętają o tym, żeby pracować też nad mentalnością zawodników i wyznaczać im dalsze cele?
Na tym poziomie - to jest moje zdanie jako trenera - jeśli zawodnik nie ma wewnętrznej, własnej motywacji, to żadne poboczne rzeczy nie pomogą. To jest sport indywidualny. Nikt za zawodnika nie wystartuje. Tak jak to mówił Tomek Majewski: "Trenerze, ja tam stoję, nie pan, i to wszystko ode mnie zależy". Owszem motywacja jest ważna. Są dość dobre systemy w naszym kraju, może nie super doskonałe. Część zawodników, którzy mają cierpliwość, dochodzi do wyników. Pan powiedział, że Iga nie była w pewnym momencie zdecydowana...
Ale zdecydowała się dzięki wsparciu rodzinnemu i teraz marzy już nawet o medalach zdobywanych indywidualnie.
No i w tej chwili nie trzeba jej już motywować. Natomiast część młodych ludzi stawia żądania, a nie mówi, co może dać od siebie. Ta kolejność musi być jednak zachowana. Najpierw wynik, a pieniądze potem przyjdą same. Tylko trzeba to wytrzymać. Związek pomaga na tyle, na ile może. Nie mamy sponsorów takich jak gry zespołowe. Staramy się młodym zawodnikom i tak pomagać. Fundujemy stypendia tym, którzy nie mają państwowych stypendiów. Regulamin tych państwowych jest jasny: medaliści, finaliści największych imprez, itd. I myślę, że ten system jest dobrze poukładany przez ministerstwo, a my i zawodnicy wywiązujemy się z nałożonych zadań.
Mówi pan: "co zawodnik da od siebie"? Od siebie może dać wynik. Przed nami halowe mistrzostwa świata w marcu, później mistrzostwa Europy w Berlinie. Czego pan oczekuje od zawodników na tych imprezach?
Jeśli chodzi o halowe imprezy, to my jesteśmy bez swojej najsilniejszej broni, czyli bez rzutów długich. I mimo to wygraliśmy mistrzostwa Europy (zwycięstwo w klasyfikacji medalowej w Belgradzie - przyp. red.) Na arenie światowej jesteśmy trochę z tyłu, ponieważ nie mamy mocnego sprintu. Co do najbliższych halowych mistrzostw świata - nie traktujemy ich prestiżowo. Nie możemy wszystkiego traktować jako priorytet. A to dlatego, że już myślimy o Tokio. W hali wystąpią zawodnicy, którzy będą chętni. Obowiązkowe dla nas będą natomiast letnie imprezy. Jeśli chodzi o wszystkie halowe przed igrzyskami, to będziemy wybierać te, które są dla nas najkorzystniejsze.
Skoro mówimy o igrzyskach, to chcę zapytać o Anitę Włodarczyk. Ona sama przyznała, że znajomi uświadomili jej, że w Tokio będzie startowała jako weteranka. Zachowa formę?
Anita jest profesjonalistką na 150, a nawet na 200 procent. Poza tym w sporcie nie mówi się o wieku, ale o wynikach. Ktoś, kto jej wypomniał wiek, zachował się bardzo nieelegancko. Co do profesjonalizmu Anity, to jej wiek metrykalny nie stanowi przeszkody. Oby tylko zdrowie jej dopisało i myślę, że stanie na wysokości zadania i zdobędzie ten trzeci w swojej karierze medal olimpijski. Jest to niesamowita szansa. Trzymam kciuki, żeby dotrwała.
(ł)