Czterokrotny mistrz olimpijski na długich dystansach Mo Farah ma dość podejrzeń. Brytyjski lekkoatleta, którego amerykański trener Alberto Salazar zamieszany jest w aferę dopingową, zapewnia, że nigdy nie brał niedozwolonych środków.
To frustrujące, że muszę powtarzać, iż jestem czysty - podkreślił.
W "Sunday Times" ukazał się artykuł, w którym ponownie zwrócono uwagę na Salazara, przed laty czołowego na świecie maratończyka. Jest on podobno znowu pod lupą Amerykańskiej Agencji Antydopingowej (USADA). Miał podawać swoim podopiecznym leki na receptę oraz przeprowadzać niedozwolone infuzje.
Jestem czystym sportowcem, który nigdy nie złamał żadnych zasad, związanych z jakimikolwiek substancjami - oświadczył Farah, który zarówno w 2012 roku w Londynie, jak i w 2016 w Rio de Janeiro zdobył po dwa złote medale na dystansach 5000 i 10 000 m.
Urodzony w Somalii lekkoatleta jest sfrustrowany faktem, że od dłuższego czasu krążą wokół niego jakieś podejrzenia.
Część mediów cały czas próbuje mnie w jakiś niejasny sposób połączyć z dopingiem. Przecież fakty mówią całkowicie coś innego. Nigdy nie zostałem złapany na stosowaniu niedozwolonych środków i nigdy niczego nie wziąłem - zapewnił po raz kolejny.
Cała sprawa ciągnie się od 2015 roku, kiedy grupa Salazara, w tym także Farah, zostali w sposób pośredni powiązani z dopingiem. Dziennikarz telewizji BBC pracował nad reportażem, w którym jednoznacznie wskazywał, że Salazar od lat podaje swoim zawodnikom niedozwolone środki.
(ph)