"Nie myślę o ćwierćfinałowym meczu z Łukaszem Kubotem, to rzecz drugorzędna. To historyczny dzień polskiego tenisa. Mamy trójkę zawodników w ćwierćfinale Wielkiego Szlema" - tak po wygranym spotkaniu czwartej rundy z Austriakiem Juergenem Melzerem mówił Jerzy Janowicz. Polsko - polski pojedynek w 1/4 oznacza, że po raz pierwszy w historii Polak zagra w półfinale imprezy wielkoszlemowej.
W poniedziałek - po pięciosetowej walce 3:6, 7:6 (7-1), 6:4, 4:6, 6:4 - Jerzy Janowicz pokonał Juergena Melzera. Austriak, który zajmuje 37. miejsce w rankingu ATP Tour, trzy lata temu był 8. Juergen nie jest łatwym rywalem. Od początku miałem problem z jego lewą ręką. Ma trudny do odbioru serwis, przez mocną rotację. Także jego leworęczny return, szczególnie na trawie, sprawia wiele problemów. Ale w drugim secie zacząłem sobie z jego grą radzić i zrobił się równy mecz - powiedział "Jerzyk".
Polak mógł wygrać mecz w czterech setach, ale - jak przyznaje - nie wykorzystał tej szansy. Byłem trochę zdenerwowany. Ale cieszę się, że udało mi się wygrać w pięciu i awansować do pierwszego ćwierćfinału w Wielkim Szlemie - skomentował.
Rywalem Janowicza w ćwierćfinale będzie Łukasz Kubot, który pokonał Adriana Mannarino z Francji. Właściwie prawie od razu poszedłem wprost do jego szatni. Objęliśmy się i gratulowaliśmy sobie. Obaj byliśmy niesamowicie szczęśliwi, bo magiczna to chwila. W końcu mamy aż dwóch zawodników w ćwierćfinale Wimbledonu u mężczyzn. No i Agnieszka Radwańska też jest w ćwierćfinale. To chyba najlepsze, co się mogło przydarzyć polskiemu tenisowi. Znamy się bardzo dobrze, od ponad dwóch lat gramy razem w reprezentacji daviscupowej - podkreślił 22-latek.
Zdaniem Janowicza, polsko-polski pojedynek będzie ciężką, wyrównaną konfrontacją. Nigdy nie graliśmy przeciwko sobie, ale dobrze się znamy. Znamy swoje mocne i słabe strony. Z jednej strony niby jest to ułatwienie, ale i też może się okazać poważnym utrudnieniem. Niech wygra lepszy i tyle - ocenił "Jerzyk". Ćwierćfinał Janowicz - Kubot oznacza, że po raz pierwszy w Wielkim Szlemie polski tenisista wystąpi w półfinale. Zwycięzca może w nim trafić na ubiegłorocznego finalistę Szkota Andy'ego Murraya lub Hiszpana Fernando Verdasco.
Nie myślę o Murrayu, ani o niczym, bo przede mną jest najbliższy mecz, na którym się w pełni skupię. Do półfinału jest jeszcze jeden mecz, który muszę wygrać, a to wciąż daleko - podkreślił Janowicz
Komentarza udzielił także drugi polski tenisista, który dotarł do ćwierćfinału Wimbledonu - Łukasz Kubot. Przyznał, że bez tego sukcesu nie mógłby zakończyć kariery.
Moim marzeniem zawsze było wystąpić w tym klubie "Last Eight". Powiedziałem sobie kiedyś, że nie skończę grać w tenisa, póki tego nie osiągnę. Mógłbym próbować się tam znaleźć dzięki dobrym wynikom w deblu lub mikście, ale to nie byłoby to samo - przyznał Kubot. Udało mi się to, co wcale nie oznacza, że teraz zakończę karierę. Jeszcze trochę powalczę na pewno. Ale będę mógł teraz w każdym momencie powiesić rakietę na kołku i przyjeżdżać tu nie prosząc nikogo o bilet - dodał po zwycięskim meczu z Mannarino.
"Last Eight" to stowarzyszenie skupiające tenisistów i tenisistki, którym udało się chociaż raz osiągnąć ćwierćfinał Wimbledonu w singlu, półfinał w deblu i finał w mikście. Jego członkowie, już po zakończeniu kariery, mogą m.in. przyjeżdżać do Londynu i mają zapewniony wstęp na korty podczas najstarszego i najbardziej prestiżowego turnieju na świecie. Janowicz również w tym roku wkroczył do niego.
Niedawno się śmiałem nawet rozmawiając z Kanadyjczykiem Davidem Nestorem. Mówiłem mu, że muszę osiągnąć ćwierćfinał Wimbledonu, żeby za 20 lat tu przyjechać i nie prosić go o bilet na korty. On pewnie jeszcze wtedy będzie wciąż grał w tenisa, ale ja już nie będę musiał go prosić o pomoc - wspomniał Kubot.
Dwa lata temu Kubot, również w czwartej rundzie Wimbledonu, był o jedną piłkę od pokonania Hiszpana Felicjano Lopeza. Choć prowadził w setach 2-0, przegrał ostatecznie w pięciu. W niedzielę puściłem sobie specjalnie mój mecz z Lopezem, mecz, który mnie bardzo wiele w życiu nauczył. Myślę, że dzięki temu wydarzeniu sprzed dwóch lat, teraz wygrałem. Nie było w poniedziałek zbyt dobrego tenisa, bo walczyliśmy trochę w kratkę. Przeciwnik przez pierwsze trzy sety bardzo dobrze returnował, nie mogłem złapać rytmu na serwisie, więc musiałem się bardzo na nim koncentrować - powiedział Kubot. Cieszę się, że wygrałem ten mecz sam, a nie dlatego, że rywal nie wytrzymał psychicznie. Dzisiaj dla mnie handicapem było to, że ja już tu byłem w czwartej rundzie, natomiast on jeszcze nigdy. Nie wiem, co się działo w jego głowie w trakcie meczu, ale wiem co czuł po przegranej, bo ja to przeżyłem dwa lata temu - dodał.
Po wygranej Polak tradycyjnie już - jak po każdym ważnym zwycięstwie - odtańczył kankana. Telewizja BBC nagle przerwała w poniedziałek transmisje ze spotkania Szkota Andy'ego Murraya, by na żywo pokazać radosny taniec Polaka. To nic nowego, chyba, że pan jest tu nowy. Tak się parę lat temu umówiłem ze swoim trenerem (Czechem Janem Stocesem), że zawsze jak wygram ważny mecz na większym korcie, to będzie kankan. Zresztą to jest jedno z ćwiczeń podczas moich treningów. Miałem tu już kilka okazji do tego na korcie, może jeszcze jakaś się trafi - powiedział Kubot.
31-letni tenisista jeszcze nigdy nie miał okazji grać przeciwko młodszemu o dziewięć lat Janowiczowi. Faktycznie, jeszcze tak się nie złożyło, ale wierzę, że stworzymy obaj wielkie widowisko. Wygra ten, kto będzie miał lepszy dzień. Znamy się bardzo dobrze, bo od dwóch lat gramy razem w reprezentacji Polski. Jednak na razie o tym meczu nie myślę, miałem długi dzień i muszę się wyspać. Dopiero po tym, we wtorek, będę się przygotowywać do ćwierćfinału ze swoim sztabem trenerskim - podkreślił Kubot.
Już teraz jest pewne, że ze 130. miejsca w rankingu ATP World Tour awansuje w okolice 62. miejsca (najwyżej był notowany na 41. w 2010 roku). Tym samym ma zapewnione prawo startu w wielkoszlemowym US Open za półtora miesiąca, bez konieczności gry w kwalifikacjach. Jeśli jeszcze jeden mecz zakończy sukcesem, może skoczyć w okolice 35. pozycji na świecie.